Mam takie przeczucie, jak nasza energia jest dobrze ukierunkowana i w życiu ma coś dobrego się wydarzyć, to się wydarzy z automatu. Jak w dobrze skonstruowanej książce – ROZMOWA z Rafałem Rutkowskim, poetą, szefem Księgarnia Dosłowna, która właśnie skończyła trzy lata.
- Panie Rafale, rocznik?
– Urodziłem się 13 grudnia 1988 w Warszawie. Ładnie brzmi, co?
- Korzenie rodzinne?
– W trakcie robienia sobie drzewa genealogicznego doszedłem do XVIII wieku. Na razie jestem w 1736 roku, mój przodek przybył w okolice Radomia z kresów. Szukam dalej.
- Edukacja?
– Szkoła Podstawowa w Radomiu, dalej III Liceum Ogólnokształcące w Radomiu, gdzie wydałem swoje Juwenilia poetyckie. Po szkole średniej w 2007 roku przyjechałem do Lublina, złożyłem papiery na KUL. W 2012 roku skończyłem polonistykę. Obroniłem pracę magisterską „Dziwność jako kategoria estetyczna”, którą pisałem pod kierunkiem prof. Andrzeja Tyszczyka.
- Jak pan trafił do Sceny Plastycznej KUL Leszka Mądzika?
– Chodziłem tu i tam, już wtedy pisałem wiersze, startowałem w konkursach jednego wiersza, jeździłem po Polsce, poznałem trochę życia artystycznego. W studencko flanerowskich przechadzkach po KUL trafiłem na ogłoszenie o naborze do Mądzika. Wybraliśmy się razem z moją ówczesną dziewczyną, dziś już żoną Weroniką na nabór do spektaklu "Przejście" i tak wylądowałem w Scenie Plastycznej KUL.
Na początku poznawaliśmy teatr przy spektaklu "Wędrowne", uczyliśmy się rzemiosła, czyli gry przedmiotami, zapalania światła, przesuwania kurtyny i tak dalej. Kiedy dziś przypomnę sobie, jak to wszystko w kuluarach spektaklu się odbywało i ładnie składało, to byłem najlepszym odbiorcą sztuki Mądzika, mając wgląd w materię spektaklu. Doświadczenie teatralne było niesamowite. Nikt z siedzących na widowni tego nie doświadczał. Potrafiłem wejść w rodzaj teatralnego transu, jak sobie w tej ciemności wszystko poskładałem w głowie, to rodziło się z tego bardzo mocne, kapitalne doświadczenie.
Wejście do Mądzikowego czyśćca okazało się dla mnie fundamentalnym doświadczeniem.
- Co było dalej?
– W 2012 roku skończyłem studia, wyjechałem na parę miesięcy do Paryża, pochodziłem po mieście, wróciłem do Lublina i rozpocząłem staż w Centrum Kultury w Lublinie. W cyklu "Przystanek poetów" zacząłem robić małe spotkania, przez cztery lata zrobiłem ich kilkadziesiąt. Do tego różnego rodzaju konkursy i slamy, aż w końcu Janusz Opryński i Rafał Koziński powierzyli mi misję.
- Jaką?
– Stworzyć księgarnię. Pomyślałem wtedy, żeby do wyznaczonego miejsca przenieść trochę innego, klasycznego świata i stworzyć księgarnię jakby przeniesioną z innych czasów. Na rozmowy z Januszem i Rafałem wpadł Robert Kuśmirowski, pomógł mi skomponować meble do zabytkowego wnętrza dawnego klasztoru.
- Czyli Kuśmirowski zrobił panu scenografię do niezwykłej księgarni?
– Tak, towarzyszył mi w zbudowaniu księgarni, udekorował ją, zadbał o to, żeby wszystko miało ręce i nogi. A ponieważ jest doskonałym artystą i się na wnętrzach idealnie zna, wie, który mebel jest prawdziwy, a który podrabiany, wie, który się we wnętrzu księgarni ze smakiem odnajdzie, to zamknęliśmy się w sali na kilka miesięcy, szukając wyposażenia w internecie, po antykach, komisach, targach. I udało się otworzyć księgarnię "Dosłowną". Pamiętam, jak był pan po raz pierwszy u nas i powiedział: tu jest jak w Krakowie.
- Tak było. Byłem zaskoczony urodą wnętrza, rodzajem salonu. Pomysłem wówczas, że w takim wnętrzu przed wojną poeta Józef Czechowicz rozmawiał z innymi poetami.
– Tak sobie myślę, że w życiu niezwykłe rzeczy wydarzają się nie bez przyczyny, trzeba tylko umieć czytać znaki. Jak się przeprowadziłem do nowego mieszkania, zastaliśmy ogromny, fantastyczny księgozbiór z książkami i czasopismami z XIX wieku i to kapitalnie zgrało się z ideą księgarni "Dosłownej". W dodatku przy urządzaniu księgarni towarzyszył nam jakiś opiekuńczy duch, większość zabytkowych mebli trafiało nam się za paręset złotych. Mam takie przeczucie, jak nasza energia jest dobrze ukierunkowana i w życiu ma coś dobrego się wydarzyć, to się wydarzy z automatu. Jak w dobrze skonstruowanej książce.
- W "Dosłownej" jest dużo metafizyki. Jest miejscem, gdzie żyją książki, miejscem spotkań, jest miejscem dla scen filmowych i teatralnych?
– Co też się dzieje, użyczam naszą przestrzeń do kręcenia filmów, księgarnia bywa nawet atelier fotograficznym. Najważniejsze są spotkania i książki, które razem z Izą Majewską tu tak prezentujemy, by przychodzących na chwilę wytrącić z codziennego życia. Często, jak ktoś tu wchodzi, podświadomie ścisza głos. Zresztą historycznie patrząc, w sali, gdzie jest księgarnia było kiedyś parlatorium z kominkiem pośrodku, czyli klasztorną rozmównicą.
- Ależ to pasuje do idei „Dosłownej”. Parlatorium czyli pomieszczenie w klasztorze, przeznaczone do prowadzenia rozmów z gośćmi. Ilekroć jestem u pana, rozmawiamy przy przeglądaniu książek, które zresztą są ułożone z intrygujący sposób?
– Wyszedłem z założenia, że książki wcale nie muszą być poukładane kategoriami. Chciałbym, żeby stały obok siebie i ze sobą rozmawiały. Często obok książki leży książka z całkiem innej beczki, ktoś patrzy i mówi: O, te dwie książki z sobą korespondują. To wyznacza wyjątkowość naszej księgarni.
- Kto przychodzi do „Dosłownej”?
– To jest bardzo różnie. Przychodzi dużo profesorów, których bardzo cenię, bo zawsze wychodzą z torbą książek, a po drugie zaczyna się rozmowa. W końcu jesteśmy w rozmównicy. Rozmowa jest najważniejszą i najpiękniejszą rzeczą, jaka może mnie spotkać. Często ta rozmowa wciąga i już staje się literaturą. Jak się pięknie porozmawia z drugim człowiekiem, to obie strony stają się bogatsze o doświadczenia literackie i emocjonalne uniesienia.
- Inne księgarnie padają, mówi się upadku czytelnictwa, "Dosłowna" kwitnie i się rozwija. Czary jakieś czy co?
– Nie czary, tylko dobra księgarnia i przyjemność rozmawiania. "Dosłowna" to nie jest sklep z książkami, to jest rozmównica z księgarnią. Miejsce spotkań. Na początku zaczęliśmy z impetem, współpracując z Wojewódzką Biblioteką Publiczną i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu przy organizacji cyklu "Seryjni poeci", w którym zrobiłem kilkadziesiąt spotkań. Współpracowałem z Wydawnictwem „Czarne”, po półtora roku działalności pojawiła się pandemia, zaplanowane spotkania wzięły w łeb. Ale zacząłem współpracę z „Nocą księgarń”, pojawiła się u nas Dorota Masłowska czy Paweł Sołtys. Pandemia nauczyła nas nowej skuteczności, zaczęliśmy robić spotkania online, które sobie bardzo cenię, bo zwiększają zasięgi, zamieniają księgarnię na małą telewizję. Zostaliśmy objęci przez Instytut Książki „Certyfikatem dla małych księgarni”, co pozwoliło nam zakupić profesjonalny sprzęt do transmisji, umożliwiający jakość HD. Dzięki dotacji ministerialnej stworzyłem cykl „Dosłowne potyczki literackie”, które kończą się turniejem literackim.
- Jesteśmy w rozmównicy, więc jeszcze kilka pytań: Co w życiu jest ważne?
– Najważniejsze jest to, co mamy w głowie. Nasza wyobraźnia i to, co chcemy zrealizować. Nasza moc sprawcza, polegająca na tym, żebyśmy tak sobie zorganizowali to życie na dużych i małych frontach, żeby osiągnąć pewien constans i szczęście. Wtedy mogę sobie siąść, popatrzeć na to, co zorganizowałem i złapać oddech.
- Czego pan się w życiu trzyma?
– Jak byłem młody, trzymałem się poezji. Jednak poezja to w życiu fundament lichy. Trzymam się zasady, że trzeba być sobą. Staram się być sobą nieprzerwanie i to jest moja niepodległość. Chodzi o to, żeby nie zmieniać swojego serca.
- Co to jest miłość?
– Najtrudniejsze pytanie. W moim przypadku to jest moja żona Weronika. Miłość to jest dom i spokój.
- Poetyckie plany wydawnicze?
– Szykuję kolejny tomik. Niby już skończony, ale jeszcze komponuję.
- Jest już tytuł?
– Nie, tytuł to najtrudniejsza rzecz. Moje tytuły wychodzą długie. Pierwsza książka miała tytuł „Chodzę spać do rzeki”, druga: „Wywołuję siebie z ruin”, trzecia: „Moje oczy to ptaki”.