Najbardziej boję się wiosny. Wtedy jest wysyp kociąt. Gdy dzwoni telefon, to na sam dźwięk jestem cała w nerwach, bo wiem, że zaraz będę musiała jechać i ratować jakieś kociaki. Rozmowa z Katarzyną Drelich, prezesem Fundacji "Felis”
– Bądźmy precyzyjne. Nie łapanka, tylko łapanie, a właściwie odławianie dzikiego kota. To nowe pojęcie, koty wyłapuję do sterylizacji od jakichś 10 lat.
• A w co łapiesz?
– W klatki-łapki. To takie samozatrzaskujące się urządzenie, do którego wchodzi zwierzę zwabione smakowitym zapachem np. tuńczyka albo wędzonej makreli. Po drodze ma jeszcze 2–3 kawałeczki rybki i taką kulinarną ścieżką podąża wprost do klatki. Staje na zapadce, ta uruchamia drzwiczki, które się zatrzaskują i kot jest złapany.
• Zjada przynętę, czy walczy o uwolnienie?
– Różnie to bywa. Jedne spokojnie zjadają rybę i to jest przyjemny widok, inne walczą jak szalone, obijają się o klatkę, nie dają za wygraną.
• Co się dzieje potem?
– Wiozę kota do weterynarza, który go sterylizuje, a po zabiegu znajduję mu dom albo wypuszczam na wolność. To zależy od tego, jak kot zachowuje się po zabiegu, czy jest ufny wobec ludzi i czy jest szansa na jego udomowienie. Zdarzają się koty tak dzikie, że nie ma możliwości ich ucywilizowania. Wtedy odwożę je w ich naturalne środowisko.
• Trudno jest odłowić dzikiego kota?
– Czasem trwa to godzinę, czasem znacznie dłużej. Najdłużej "polowałam” na kotkę żyjącą w podziemnych garażach na Rubinowej. To trwało ponad 2 lata. Była tak sprytna, że żadne smakołyki na nią nie działały. W końcu złapałam ją na jej dzieci. Miesięczne kocięta włożyłam do kontenerka, a przed nim ustawiłam klatkę.
To wszystko nakryłam kocem, więc na końcu ciemnego korytarza kociczka widziała tylko swoje piszczące małe. I, oczywiście, przybiegła do nich. Zabrałam do siebie tę rodzinkę, kociczka odchowała dzieci, którym znalazłam domy, a ją wysterylizowałam i wypuściłam tam, gdzie ją złapałam. Pan Wojtek, gospodarz z Rubinowej śmiał się, że wreszcie koniec jej rządów. To już była starsza kocica i miała na koncie wiele miotów.
• Z tego, co mówisz, wynika, że sterylizacja jest najważniejsza?
– Tak, sterylizacja jest najważniejsza, ponieważ tylko w ten sposób możemy ograniczyć kocią biedę. A ta jest ogromna. Nie każdy ją widzi i nie każdy chce ją widzieć, ale wystarczy się rozejrzeć wokół siebie, na własnym osiedlu, wokół swojego domu, żeby zobaczyć, ile bezdomnych, głodnych, chorych zwierząt żyje koło nas. I wciąż ich przybywa.
• Od dziecka przygarniałaś bezdomne zwierzęta?
– Nie, to nie było tak, że od dziecka miałam taką ideę. Pierwszego kota przygarnęłam w 1994 roku. Był bardzo chory, nie przeżył. Po dwóch latach pod blokiem znalazłam ślepego kociaka. Odkarmiłam Kubusia i został ze mną.
• Wtedy powstał plan na działalność na rzecz zwierząt?
– Uczyłam wtedy w szkole angielskiego, miałam ustabilizowane życie i nie w głowie mi były jakieś rewolucyjne zmiany. Nie myślałam o żadnej kompleksowej działalności na rzecz zwierząt. Ale zaczęłam się już baczniej rozglądać wokół siebie. I widziałam coraz więcej bezdomnych kotów. Zaczęłam je dokarmiać, zastanawiać się, jak im pomóc, nawiązałam kontakt z osobami, które już pomagały. To stało się w sposób zupełnie naturalny, że pewne rzeczy zeszły na dalszy plan, a inne nabrały istotnej wagi.
• Zwierzęta stały się najważniejsze?
– Były coraz ważniejsze. I okazało się, że ja jestem im coraz bardziej potrzebna. Krok po kroku, dzień po dniu stawaliśmy się nawzajem dla siebie ważni.
• Do tego stopnia, że powołałaś do życia fundację.
– Fundacja "Felis” powstała dokładnie 6 lat temu, 18 lutego 2005 roku. Miałam już wtedy tyle pracy i tyle potrzeb związanych z pomocą bezdomnym zwierzętom, że musiałam sformalizować działalność, by móc zbierać na nią pieniądze.
• Co to zmieniło w twoim życiu?
– To życie już wcześniej zmieniło się o 180 stopni. Zaczęłam na szeroką skalę prowadzić akcje adopcyjne dla bezdomnych zwierząt, wyławiałam dzikie koty do sterylizacji. Kontaktowało się ze mną mnóstwo ludzi, z prośbą o pomoc, o interwencję. Z nauczycielki angielskiego stałam się jednoosobową instytucją ratującą zwierzęta z biedy.
• Ile tych zwierząt wyciągnęłaś z biedy?
– Samych adopcji przeprowadziłam około 1000. Tyle samo kotów wysterylizowałam. Bez fałszywej skromności: jestem w tej dziedzinie w ścisłej krajowej czołówce w klasyfikacji indywidualnej.
• Ciężko jest znaleźć dom dla kota?
– Dobry dom: bardzo ciężko. A dobry to znaczy odpowiedzialny, który zadba o kota w zdrowiu i chorobie, zapewni mu bezpieczeństwo.
• Ludzie mają potrzebę zaopiekowania się, czy raczej oczekiwania wobec kota?
– Różnie to bywa. Niektórzy składają zamówienia: Ma być malutki, puchaty, rudy. Ale jeśli idzie za tym dobra, odpowiedzialna opieka, to niech mają rudego, puchatego. Są też dziwne oczekiwania. Jedna pani poprosiła o kotka, który ma pół noska różowego, pół czarnego. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. A ludzie ze wsi pytają najczęściej o persy.
• Czarne, czy białe? Jakie koty są "na topie”?
– Nie powiem, bo pseudohodowcy zaraz zadbają o odpowiedni rozród. To są ludzie, którzy zrobią wszystko dla pieniędzy. Równie nieodpowiedzialne są osoby, które rozmnażają własne, domowe kotki. Nie mają pojęcia, że pogłębiają w ten sposób problem niekontrolowanego rozrostu populacji, a ich kocięta zabierają domy tym ze śmietników i piwnic. Najbardziej boję się wiosny. Wtedy jest wysyp kociąt. Gdy dzwoni telefon, to jestem cała w nerwach, bo wiem, że zaraz będę musiała jechać i ratować jakieś kocięta. To jest niekończący się horror, bo nawet jakbym wysterylizowała cały Lublin, to i tak podrzucą koty ze wsi.
• Kiedyś pracowałaś w szkole. A teraz jak wygląda twój dzień pracy?
– Teraz pracuję 24 godziny na dobę. Nie mam świąt, niedziel, na wakacjach byłam ostatni raz w 1995 roku. Bywa że wsiadam o 5 rano w samochód, jadę z kotami do Wrocławia, zahaczam o Łódź i w nocy jestem z powrotem w Lublinie. Codziennie wyłapuję koty do sterylizacji, inne leczę, kolejnym organizuję dom. Do tego mam "siatkę” domów tymczasowych, więc można powiedzieć, że jestem przedsiębiorstwem działającym całą dobę na pełnych obrotach.
• Nie myślisz sobie czasem: Po co mi to było?
– Nie. Ja wiem, po co mi to było. Robię to nie tylko dla kotów, ale i dla siebie. Pamiętam słowa ks. prof. Szostka na wykładzie z etyki: Nie jestem dobrym człowiekiem, bo nie zrobiłem nic złego, ale jestem złym człowiekiem, bo nie zrobiłem nic dobrego. Dlatego staram się robić tyle dobrego, ile tylko mogę.