Sportowiec to ma klawe życie. Wyjazdy, igrzyska olimijskie i ogromne pieniądze – mówią niektórzy kibice. Być może teraz tak jest, ale z pewnością nie było tak w latach PRL.
Rok 1976, Igrzyska Olimpijskie w Montrealu. Reprezentacja Polski pokonuje 3:2 ZSRR w finale turnieju siatkówki mężczyzn i zdobywa złoty medal. Polscy kibice wpadają w szał radości, bo udało się wygrać ze znienawidzonym rywalem. Na Lubelszczyźnie fani cieszą się podwójnie, bo swój udział w tym triumfie mieli świdniczanin Lech Łasko i lublinianin Tomasz Wójtowicz.
– To był wspaniały turniej, na którym spełniłem swoje marzenia. Byliśmy znakomicie przygotowani przez trenera Huberta Wagnera. Jego główne motto brzmiało: praca, praca i jeszcze raz praca. Do tej pory pewne górskie rejony omijam szerokim łukiem – śmieje się Tomasz Wójtowicz.
Zmruż oczy i potrząśnij
Dla wychowanka MKS Lublin było to najważniejsze osiągnięcie w karierze, dzięki któremu mógł wyjechać do Włoch. Wójtowicz na Półwyspie Apenińskim występował z dużymi sukcesami (Puchar Europy Mistrzów Krajowych z Santal Parma) i stał się jednym z najlepszych siatkarzy w historii. Jego dokonania doceniła FIVB i nominowała go w plebiscycie na najlepszego siatkarza XX wieku.
Wójtowicz zakończył karierę w 1990 roku. – Ciężko było mi rozstać się z boiskiem. Postanowiłem wrócić do Polski, bo byłem zmęczony życiem na obczyźnie. Miałem sporo kontaktów w Italii, więc zająłem się handlem włosko-polskim i otworzyłem na lubelskiej Starówce restaurację – wspomina Wójtowicz, który ma za sobą również epizod aktorski. – Wystąpiłem w filmie "Zmruż oczy”, gdzie grałem szofera i miałem "potrząsać” Zbyszkiem Zamachowskim.
Radziecki komputer losuje
Siatkarz próbował również w swoich sił w polityce, ale jego start w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku i w wyborach do Sejmu w 2005 roku zakończył się niepowodzeniem. Za pierwszym razem Wójtowicz startował z listy Inicjatywy dla Polski, a za drugim z listy PiS. – Może lepiej, że nie udało mi się dostać?
Dziś pracuje jako ekspert telewizyjny dla Polsatu. – Ta praca mnie pochłania. Wprawdzie wiąże się ona z częstymi podróżami, ale cieszę się, że mogę być blisko siatkówki.
Nieco inną drogę obrał Leszek Dunecki, srebrny medalista w sztafecie 4 x 100 m z Igrzysk Olimpijskich w Moskwie w 1980 r. – To były zawody pełne nieczystych zagrań ze strony organizatorów. Gdybyśmy biegli w finale na jednym ze środkowych torów, to zdobylibyśmy złoto. Niestety, radziecki komputer wylosował inaczej i byliśmy zmuszeni startować na drugim torze – opowiada Dunecki. – Zresztą inni faworyci również nie mieli szczęścia, bo wyrzucono ich na zewnętrzne tory. Jedynie gospodarze mogli pobiec w środku.
A Babiuch w adidasach
Medal naszej sztafety wzbudził radość w Polsce, ale nie spowodował takiej euforii, jak sukces siatkarzy w Montrealu. – Nie witano nas uroczyście na lotnisku, bo przylecieliśmy z Moskwy nad ranem, a już o godz. 9 musieliśmy być na uroczystym śniadaniu u premiera Edwarda Babiucha. Pamiętam, że przebraliśmy się w eleganckie ubrania, a Babiuch przywitał nas w garniturze i w adidasach – śmieje się Dunecki.
Sprinter od wielu lat jest związany z Lublinem, zakończył swoją karierę w końcówce lat osiemdziesiątych. – Postanowiłem, ze nie pozostanę przy lekkiej atletyce. Nie chciałem bawić się w układy, które wówczas były obecne w lubelskim środowisku. Później byłem taksówkarzem i pracowałem w szkole. Dopiero kilka lat temu postanowiłem wrócić do sportu i zostałem prezesem Lubelskiego Okręgowego Związku Lekkiej Atletyki. Chciałbym przywrócić "królowej sportu” dawny blask – zapowiada srebrny medalista olimpijski z Moskwy.
Przeszedł jak burza
Na pozostanie przy sporcie zdecydował się także Andrzej Głąb, srebrny medalista z Igrzysk Olimpijskich w Seulu w 1988 r. – Do Korei Południowej jechałem z mocnym postanowieniem zdobycia medalu. Rok wcześniej na turnieju przedolimpijskim w Seulu zająłem drugie miejsce i co dodało mi pewności siebie – wspomina Andrzej Głąb. Urodzony w Chełmie zapaśnik miejscowego Gryfu nie pomylił się i przez olimpijski turniej przeszedł jak burza. Pogromcę znalazł dopiero w finale, gdzie musiał uznać wyższość Włocha Vincenzo Maenzy.
Karierę Głąba trudno ocenić. Większość ekspertów uważa, że było on zawodnikiem spełnionym, bo osiągnął wszystko, jak na swoje możliwości. Część znawców twierdzi jednak, że zabrakło mu medali mistrzostw świata i Europy, gdzie prześladował go pech (wielokrotnie zajmował czwarte miejsce).
– Karierę zakończyłem w 1993 roku. Prześladowały mnie kontuzje i stwierdziłem, że należy zadbać o własne zdrowie. Jednak szybko odnalazłem się w zawodzie trenera.
Jako szkoleniowiec Cement-Gryfu Chełm Głąb również odnosił spore sukcesy. Był opiekunem m.in. Dariusza Jabłońskiego i Radosława Truszkowskiego, którzy bez powodzenia startowali na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 roku. – Marzę, aby kiedyś mój podopieczny zdobył złoty medal olimpijski...
Co słychać?
Nie jest wykluczone, że jego pragnienie zostanie spełnione, bo w Chełmie jest wiele zdolnych zapaśniczek i zapaśników. Może podczas igrzysk w Rio de Janeiro w 2016 r. na najwyższym stopniu podium stanie córka pana Andrzeja, Angelika?
Nasi sportowcy, po zakończeniu karier, bez problemów odnaleźli się w nowej rzeczywistości. Życie jest jednak pełne przykładów, które pokazują, że wielu zawodników nie potrafi poradzić sobie bez sportu. Wydaje się, że warto pomyśleć, aby Polski Komitet Olimpijski nieco bardziej interesował się, tym co robią reprezentanci kraju po zakończeniu kariery.
– Takich sportowców powinno się monitorować i sprawdzać, jak sobie radzą w nowej rzeczywistości – dodaje Dunecki. – Chodzi mi tutaj o zwykły telefon z pytaniem: Co słychać?