Rozmowa z aktorem Borysem Szycem
- Były takie podchody, ale wolałbym robić inne rzeczy. Praca nad tego typu serialem zabiera ponad 100 dni z życia i chyba nie będę miał na to czasu. Producenci mieli się zgłosić do mnie ze scenariuszem, ale do tej pory tego nie zrobili. Czekam. Wszystko zależy od tego, jaka to będzie historia.
• Czarne chmury zebrały się ostatnio nad Bogusławem Wołoszańskim, oskarżonym o działalność agenturalną. Wiesz, czy i kiedy jego serial "Tajemnica twierdzy szyfrów” w którym grasz, trafi na antenę TVP?
- Trudno mi powiedzieć, co zadecydują dygnitarze z TVP. Współproducentem serialu jest Bogusław Wołoszański i jego nazwisko, obok aktorów, miało być filarem promocji "Tajemnicy twierdzy szyfrów”. To chyba najdroższa produkcja serialowa w historii Telewizji Polskiej, więc nie wydaje mi się, żeby trafiła na półki. Ale nie wiem, czy i kiedy serial ujrzy światło dzienne. Pewnie będą chcieli troszkę poczekać, żeby sprawa się uspokoiła.
• Niedawno pojawiłeś się też na planie "Ekipy”.
- Zagrałem główną rolę w dwóch odcinkach. To chyba najgorszy czarny charakter, jaki do tej pory zagrałem. Wcieliłem się w neonazistę, przywódcę grupy faszystów, którzy napadają na zamek w Pułtusku, gdzie odbywa się festiwal sztuki współczesnej. Skinom nie podoba się to, że zjeżdżają się tam wyluzowani ludzie z całego świata. Biorą ich na zakładników i żądają okupu oraz uruchomienia strony internetowej Blood and Honour. To jest fajna historia. W pewnym momencie okazuje się, że facet, którego gram, nie jest na tyle cwany i mądry, żeby samemu to wszystko wymyślić i ktoś musi nim jeszcze sterować. Jak się później okazuje, jest taki ktoś i to wysoko postawiony w świecie elit politycznych. Podobni ludzie funkcjonują w życiu publicznym, choćby panowie Wierzejscy: ubrani w ładne garniturki i okularki z elegancką oprawką. Ale to przecież tylko pozory: wiemy, kim są ci goście i skąd się wywodzą.
• Ruszyły już zdjęcia do filmu "Expecting love”, w którym grasz jedną z głównych ról? Kiedy wyjeżdżasz do Los Angeles, gdzie ma powstać część ujęć?
- Najpierw będziemy kręcić w Polsce. Nie wiem, czy w ogóle będę miał zdjęcia w Los Angeles, ale ja i tak wybieram się do Los Angeles. Będę tam pod koniec kwietnia na Festiwalu Filmów Polskich.
• Masz jeszcze jakieś plany zawodowe na przyszłość?
- Widziałem się ostatnio z włoskim reżyserem Alessandrem Leone (rodzina Sergia Leone). Zdjęcia planowane są na maj i czerwiec przyszłego roku. Ma się nazywać "Legion purpury”. Jego akcja rozgrywa się w latach 80. we Włoszech. Głównymi bohaterami są nastolatki. Ja i Robert Więckiewicz będziemy grali facetów, którzy szukają dzieła sztuki schowanego w starych katakumbach. To fajna, duża produkcja. Najpierw spędzimy 5 tygodni we Włoszech, 100 kilometrów od Rzymu, a potem przeniesiemy się na 3 tygodnie do Polski, gdzie będziemy kręcili sceny we wnętrzach.
• Jeszcze jakieś zagraniczne propozycje?
- Dostałem zarys ciekawego scenariusza od mojego znajomego Rafaela Lewandowskiego; pół-Polaka, pół-Francuza. Bardzo aktualna historia, której bohaterami są podwójne, nieoczywiste postacie - kiedyś uznawane za bohaterów "Solidarności”, później zdemaskowane jako współpracownicy agentury. Świetnie napisana historia. Mam nadzieję, że dojdzie do napisania scenariusza i realizacji filmu. Oprócz tego Piotr Fudakowski, producent filmu "Tsotsi” (Złoty Glob, Oscar), zaproponował mi rolę w swojej nowej produkcji.
• Jak go poznałeś?
- Na gali wręczenia Europejskich Nagród Filmowych w Warszawie. Jego film ma powstać w ciągu 2 lat. Większość dialogów będzie po angielsku, a część po chińsku, więc będę musiał się nauczyć podstaw tego języka. To będzie historia na podstawie prozy Josepha Conrada. Głównym bohaterem będzie młody, ambitny człowiek, który kończy w Polsce szkołę morską. Nie ma dla niego pracy w kraju, więc wyjeżdża do Chin, gdzie zostaje kapitanem statku, który pływa po rzece Jangcy. Tak się zaczyna historia.
• Planujesz skupić się na graniu w międzynarodowych produkcjach?
- Bardzo na to liczę i do tego dążę. W Polsce na razie wszystko jest półamatorskie. Kiedy oglądam dodatki do filmów na DVD, które pokazują od kuchni, jak powstają duże zachodnie produkcje, widzę, że jesteśmy w lesie. Nie chodzi o umiejętności, bo mamy świetnych fachowców. Brakuje pieniędzy, państwo niewystarczająco wspiera twórców. Czechy zrezygnowały z podatku dla produkcji zagranicznych i dzięki temu kręcą tam Amerykanie. Nasi południowi sąsiedzi doszli do wniosku, że zarobią na czymś innym i słusznie! W Pradze powstało wiele filmów, choćby "Włoska robota”. Przyjeżdżają tam teraz miliony ludzi, którzy chcą zobaczyć na własne oczy miasto znane im z filmów. U nas się o tym nie myśli. Ale jeżeli wiceszefem rządu jest prosty człowiek ze wsi, to gdzie tu mówić o kulturze. Chodzi bardziej o bronowanie pola...
• A co z twoją płytą?
- Będzie. Troszkę się miotałem, bo nie do końca wiedziałem, czego chcę. Płyta będzie się nazywała "Borys i kobiety”. Najpewniej ukaże się we wrześniu. Znajdzie się na niej 7-8 duetów z kobietami i moje 4 solowe utwory.