Święta, wolny weekend, sylwester – dla większości długo oczekiwany okres odpoczynku, radość z powodu rodzinnych spotkań. Ale są i tacy, dla których te skumulowane wolne dni to okres bardzo trudny. Czują się wtedy zmęczeni, osłabieni, boli ich głowa. Wybawienie przynosi dopiero powrót do pracy. Wtedy wszystko wraca do normy.
Większość cierpiących w niedziele czy weekendy nie zdaje sobie sprawy, że sprawcą ich złego samopoczucia jest... wolny czas. Dolegliwość, która ich trapi, znana jest psychiatrom i psychologom od lat. I chociaż nie jest sklasyfikowana jako choroba, ma swoją nazwę – nerwica niedzielna lub choroba weekendowa.
Problem choroby weekendowej badano na holenderskim Tilburg University. Z ankiet wypełnionych przez 1800 respondentów wynika, że 3,6 procent mężczyzn oraz 2,7 procent kobiet skarży się w każdą niedzielę na różnego typu objawy somatyczne. Są to bóle głowy, osłabienie, zmęczenie, bóle mięśniowe, nudności. Gdy wolne dni się przedłużają, dolegliwości te narastają. Część ankietowanych czuje się w wolne dni na tyle fatalnie, że spędza je leżąc w łóżku.
Pracoholicy cierpią najbardziej
Na chorobę weekendową cierpią najczęściej pracoholicy.
– Takie osoby po prostu nie umieją zorganizować sobie wolnego czasu – mówi dr Marcin Olajossy, specjalista psychiatra. – Na co dzień zajęci od świtu do nocy, zabiegani, zaaferowani – stają nagle przed faktem, że... nie dzieje się nic. To ich zwyczajnie przytłacza. Nie umieją znaleźć sobie miejsca, z utęsknieniem czekają, kiedy wrócą do swojego wyuczonego rytmu.
W chorobie weekendowej nie brak elementów neurotycznych. Psychiatrzy opracowali typ charakterologiczny osób cierpiących na nerwicę niedzielną. Charakteryzuje je przede wszystkim pogoń za „ja” idealnym, zaś chęć sprawdzenia owego „ja” potwierdza się wyłącznie w działaniu. Ten typ ludzi ma zakodowaną w sobie pogoń za wielkością i osiąganiem widzialnych, przede wszystkim zawodowych sukcesów. Zaczyna się to już w dzieciństwie. W szkole muszą być najlepsi w klasie, ich partner musi być najbardziej atrakcyjny, zaś życiowa pozycja wysoka – sukces można osiągnąć na niwie finansowej czy politycznej.
– Dominuje potrzeba stałego sprawdzania się, potwierdzania swojego znaczenia – tłumaczy dr Olajossy. – Ci ludzie żyją w swoistym zniewoleniu. Jest w nich przymus sukcesu.
Ucieczka od samego siebie
– Niedziele i święta są doskonałą okazją do uważnego przyjrzenia się sobie, swojej sytuacji rodzinnej – mówi Jacek Szast, psychoterapeuta. – Codzienna ucieczka w pracę kompensuje aktywnością niedostatki domowe. Wtedy nie dostrzega się tego, że dzieci są niegrzeczne, a partner jakiś szary i nudny.
Dr Olajossy dodaje, że niedzielny stres wynika z niechęci dla spojrzenia na swoje prawdziwe uczucia, zainteresowania, pragnienia.
– To może spowodować narażenie się na niepokój, konflikty, poczucie winy czy odrzucenie przez innych – mówi. – Zaś zajęty czas pozwala doskonale robić uniki przed zajrzeniem w swoją duszę. W dni wolne ratuje ucieczka w chorobę.
Na niedzielną depresję nie cierpią bynajmniej wyłącznie osoby żyjące w rodzinie. Doświadczają jej również samotni. Im poczucie codziennego ładu burzy wtedy fakt, że nie mają nikogo, że nie udało im się życie osobiste.
Można zacząć od kłótni
Na konfrontacje z niedostatkami życia domowego kobiety reagują najczęściej lękiem, mężczyźni – agresją. Dlatego w takich rodzinach najczęściej właśnie w niedziele dochodzi do kłótni z powodów niby banalnych. Uświadomienie sobie swojego prawdziwego położenia i niemoc lub niechęć do jego zmiany sprawia, że coś trzeba z niepokojem zrobić.
– Niektórzy popadają więc w depresje i śpią cały dzień, inni zaś wszczynają awanturę z byle powodu – mówi Jacek Szast. – Jest wiele związków, w których ludzie po prostu nie mogą się dogadać. W niedzielę są nagle, zwykle na małej powierzchni, skazani na swoją obecność. Wystarczy byle drobiazg, by zaczął się rodzinny konflikt.
Najlepiej na zakupy
Świadomość fatalnych weekendów powoduje zapełnienie wolnego czasu czynnościami, które pozwolą na ucieczkę od konfrontacji. Rodziny wyjeżdżają na przymusowe wycieczki, na które... nikt nie ma ochoty albo najprościej – na zakupy do supermarketu.
– W hali pełnej innych ludzi z koszykami, wśród kolorowych półek, nie ma miejsca na konflikty rodzinne – mówi Jacek Szast. – W supermarkecie można spędzić pół dnia i... jakoś czas przeleci. Ale, oczywiście, nie należy generalizować. W niedzielę do marketów nie jeżdżą wyłącznie chorzy na chorobę weekendową. Bywają tam również osoby, które faktycznie w inny dzień nie mają czasu na zakupy.
Nerwicy niedzielnej nabawiamy się często już w dzieciństwie. Fatalne wzory przenosimy na dorosłe życie. Jeśli w domu rodzice się kłócili i niedziele były zawsze fatalne, zostanie w nas w te dni pewien niepokój. Do tego dochodzi łamanie nakazów wewnętrznych, które zostały nam wpojone za młodu. Jeśli leżymy i czytamy w łóżku książkę, przypominają się słowa matek: Co tak gnijesz w łóżku? Idź na spacer. Zrób coś pożytecznego.
– Dlatego to skomplikowany problem i – można rzec – wielowątkowy – tłumaczy Jacek Szast. – Trudno wyjść z utrwalonych schematów, bo czegoś brakuje. Stąd, na przykład, dorośli ludzie, którzy z różnych przyczyn odeszli od Kościoła, choć w domu rodzinnym celebrowało się niedzielne wyjście na mszę, mogą mieć zawsze z tego powodu w niedzielę niepokój czy poczucie winy.
Żyj chwilą bieżącą
Marcin Olajossy podkreśla, że rozpoznanie u samego siebie nerwicy niedzielnej jest świetną okazją do przyjrzenia się swojemu życiu.
– Jeśli komuś poczucie wartości daje wyłącznie praca i osiąganie sukcesów, to musi sobie uświadomić, że nie ma właściwej oceny swoich możliwości i ograniczeń – wyjaśnia. – Jeśli weekend jest nudny i nieciekawy, bo brak mu codziennej dynamiki, choćby składały się na nią przede wszystkim rozmowy przez telefon i kalendarz wypełniony w większości jałowymi spotkaniami, to oznacza, że doszło do wyzbycia się umiejętności życia chwilą bieżącą.
To wyraźny objaw faktycznego braku zadowolenia z własnego życia. Człowiek, który sens swojego istnienia upatruje wyłącznie w całkowitym zajęciu czasu, wbrew swoim sukcesom zawodowym i pozycji, wcale nie jest szczęśliwy! Prawdziwe zadowolenie z tego, co się robi, kim się jest i jak się żyje, można osiągnąć wyłącznie uświadamiając sobie i zaspokajając rzeczywiste potrzeby. W tym mieści się zarówno posiadanie i przywiązanie do swojej pracy, ale także umiejętność rozkoszowania się czasem wolnym, oparcie w rodzinie, chęć bycia z bliskimi.
– Oczywiście ludzie są różni i mają różne potrzeby – podkreśla dr Olajossy. – Jedni pasjonują się sportem, inni wolą oglądać filmy czy czytać książki. Jest jednak wspólny mianownik – umiejętność znalezienia równowagi pomiędzy życiem zawodowym, rodzinnym a realizowaniem swoich pasji.
Lęk przed duszą
Psychoterapeuci wywodzący się ze szkoły Junga mówią, że współczesny człowiek często cierpi na lęk przed własną duszą. Ten lęk powoduje, że ucieka się w nadaktywność lub chorobliwe odczuwanie dolegliwości somatycznych czy też w apatię, kiedy wszystko staje się obojętne.
– Ale prawdziwej ucieczki nie ma. Cokolwiek by się czyniło, pozostaje niepokój, niezadowolenie – mówi dr Olajossy. – I choć samo słowo „dusza” może wydawać się podejrzane, trzeba się do swojej duszy zbliżyć. Bo tylko wtedy można otworzyć się na inne wartości.
Ludzie cierpiący na chorobę weekendową rzadko przychodzą do psychiatrów czy terapeutów, bo przecież świetnie funkcjonują prawie cały tydzień. Z ulgą witają poniedziałek, który wciąga ich w wir pracy. Z reguły nie zdają sobie sprawy, że ich życie, przepełnione aktywnością, ma odwrócić uwagę od wewnętrznej jałowości i duchowej pustki.
– Człowiek, który, niczym nie zaprzątnięty, ma poczucie własnej bezużyteczności, ma wiele problemów, których nie chce bądź nie umie sobie uświadomić – dodaje dr Olajossy. – Ale praca na sobą, ewentualne podjęcie terapii prowadzonej przez specjalistę, może pomóc powrócić do równowagi, która wreszcie pozwoli cieszyć się również niedzielą spędzoną w gronie bliskich.