Aż się wierzyć nie chce, że nowiutka linia do lakierowania motocykli WSK w Świdniku została pocięta palnikami. Jak się stara chałupa wali, to żal idzie znieść. Ale kiedy stałem i patrzyłem na nowiutkie elementy, pocięte na złom, to w sercu budził się bunt.
Siedzimy w pawilonie przy dworcu PKP w Świdniku. Krzysztof Komenda otwiera żelazną kratę. - Pan uważa na podłogę - mówi cicho. Mijamy kawałek kadłuba samolotu. Kolejne drzwi i nieduży pokój zagracony szafkami. A w nich skarby.
- Pan zobaczy, to jest silnik z dwóch cylindrów w układzie V. Chyba jedyny na świecie. Tam na górze silnik boxer 350. Jeden silnik z 1976, drugi z ‘96. Oba zrobiłem sam - opowiada Komenda. Na ścianach fotografia poduszkowca, który też zrobił osobiście. - To co pan chciał wiedzieć? Jak to się wszystko zaczęło?
Wszystko zaczęło się od DKW
czyli legendarnego motocykla DKW RT 125. Niemcy zrobili go jeszcze przed II wojną światową. - Był bardzo prosto zbudowany, mało palił i pozwalał wygodnie podróżować. Nic dziwnego, że po wojnie był wzorem dla producentów motocykli - opowiada Komenda.
W grudniu 1954 roku Warszawska Fabryka Motocykli wyprodukowała pierwszą partię motocykli, oznaczonych symbolem M06. Popularne wuefemki nawiązywały do kultowej "dekawki”. Wtedy też zapadła decyzja o produkcji bliźniaczych pojazdów przez WSK Świdnik.
- Pierwszych dwadzieścia wuesek zmontowano w Świdniku z części przywiezionych z Warszawy. Seryjna produkcja trwała do 1985 roku - opowiada Komenda.
Ponad 30 lat produkcji. Kilkanaście modeli; w tym bezkonkurencyjne wyścigówki. Kilkadziesiąt tytułów mistrza Polski, zdobytych przez chłopaków ze Świdnika. - I wszystko trafił szlag - mówi z goryczą Komenda. - Zadusili nasze wueski.
Techniką nadrabiałem
Motocykle u pana Krzysztofa wzięły się z dzieciństwa. Ojciec miał wojenny motocykl produkcji radzieckiej. - Maszyna była ciężka, ja chodziłem do piątej klasy podstawówki. Teraz nie jestem za duży, a co dopiero wtedy! Musiałem techniką nadrabiać brak siły - śmieje się Krzysztof Komenda.
Wtedy zaczął interesować się naprawą motocykli. Pamięta, jak ojciec pokazywał mu podstawę cylindra w radzieckim iżu; z odbitymi znakami Auto Union. - Jak Rosjanie wywieźli formy z fabryki niemieckiej, nawet nie starali się zatrzeć śladów.
Brat był lepszy
Kiedy dorósł, zaczął ścigać się na motocyklach razem z bratem. A ponieważ brat miał lepsze wyniki, zaczął pracować w ośrodku badawczo-rozwojowym WSK Świdnik. - To była frajda. Pracowaliśmy nad supersilnikami, moi koledzy mieli po kilkanaście tytułów mistrza Polski - wylicza. I do dziś nie zapomnę, jak prototypowe wueski ze Świdnika zrobiły furorę w Stanach Zjednoczonych. Szkoci chcieli natychmiast kupić 20 sztuk.
Aż chciało się żyć. - Nie był ważny dom, nie był ważny obiad, ważne były wueski - dodaje z młodzieńczym uśmiechem.
Papiery na szybką jazdę
Z jaką prędkością jeździłem na wueskach? - Na najszybszej to 120 na godzinę. Dziś wydaje się mało, ale motor szedł jak po sznurku. Pracowałem w ośrodku doświadczalnym. Mieliśmy do dyspozycji najlepsze motocykle ze znanych koncernów. Na dobrej drodze dokręcałem do dwustu na godzinę - wspomina Krzysztof Komenda.
A co z patrolami?
- Mieliśmy ministerialne papiery, które zwalniały nas z ograniczenia prędkości. Po zatrzymaniu przez milicję okazywaliśmy ksero dokumentu, dawaliśmy mundurowym po znaczku WSK i jechało się dalej. Jeździliśmy po całej Polsce. Pierwsze pytanie milicjanta zawsze brzmiało: Czy ja też dostanę znaczek?
Na rajdzie w Świeciu, podczas eliminacji do mistrzostw Polski, o mało nie pożegnał się z życiem. Na skrzyżowaniu w kształcie litery "T” ktoś z kibiców dla hecy pokazał mu, gdzie ma skręcić. Zamiast drogi zobaczył stromy stok.
- Leciałem przed siebie. Upadłem i wbiłem się w bagno, ku radości kibiców. Innym razem, w Polańczyku, prowadziłem sześciosobowy peleton. Gnaliśmy po serpentynach. Nagle coś mnie tknęło, żeby zahamować. Pisk opon i za chwilę zobaczyliśmy zablokowaną drogę. Wóz z sianem po jednej stronie, samochód załadowany drewnem po drugiej. Nie mogły się minąć. Mój Anioł Stróż wybawił mnie z takich opersji, że chyba musi być kaskaderem.
Potrzebna komisja śledcza
W stanie wojennym nową taśmę do produkcji motocykli pocięto. - Do dziś nie wiadomo, kto to zrobił i na czyje polecenie. Trzeba by powołać komisję śledczą, żeby to wyjaśnić - mówi z zadumą Komenda.
Chodzi o taśmę, przygotowaną pod nowoczesną produkcję. - Na starej produkowano wueski. Nową taśmę zniszczono w trakcie produkcji. Jak to się odbywało? Spawacze dostali polecenie cięcia po liniach narysowanych białą kredą. Fabryka była wówczas obstawiona przez "smutnych panów” ze Służby Bezpieczeństwa. Nawet oni nie mogli się nadziwić sytuacji.
Ostatnia wueska
Czy gdyby nie zniszczono hali produkcyjnej w WSK Świdnik, produkcja motocykli przetrwałaby kryzys?
- Nie wiemy, kto polecił skasować taśmę przygotowaną do produkcji kolejnych motocykli. Być może temu komuś wydawało się, że wueska jest czarna i brzydka. Ale my nie staliśmy w miejscu. Mieliśmy kontakt z fabrykami na całym świecie. Robiliśmy coraz lepsze silniki. Na resztę życia zapamiętam zdanie kogoś z dyrekcji, że powinniśmy robić śmigłowce, bo kilogram śmigłowca kosztuje 2000 zł, kilogram wueski tylko 50 złotych. Po prostu łza w oku się kręci.
W 1985 roku z taśmy zjechała ostatnia wueska. Ludzie, którzy pracowali nad rozwojem motocykla rozjechali się po świecie. - Bogusław Szkałuba w Stanach Zjednoczonych montował okna. Henryk Załęski, drugi konstruktor, robił betonowe elementy - mówi Komenda. - A ja pojechałem za wschodnią granicę. Zaczynałem od łopaty na budowie. Z czasem dorobiłem się stanowiska asystenta kierownika budowy.
A co z wueską? - Siedzę w tej kanciapie, dłubię, a jak trzeba, to pomogę w zdobyciu części. I tyle. Teraz razem z kolegą budujemy lekki samolot. Ja składam silnik; oczywiście na bazie silnika wueski. No… i jeszcze buduję poduszkowiec. Pierwszy zrobiłem w ‘64 roku i pokazałem go w Pałacu Kultury i Nauki w konkursie Mistrzowie Jutra. Teraz pracuję nad drugim.
A na co komu taki poduszkowiec? - A na przykład po to, żeby uratować życie człowiekowi, pod którym załamała się kra. Strażak wyciągnie drabinę, poduszkowiec podjedzie pod tonącego - odpowiada Komenda. - Wie pan co? Zdusili nasze wueski. Ale marzeń nie udało się udusić…