Zbigniew Góra zanim został uniewinniony usłyszał, że spędzi w więzieniu 25 lat więzienia. Paweł Guz, przesiedział prawie półtora roku, aż w końcu sama prokuratura uznała, że nie miał nic wspólnego zabójstwem kolegi. Sławomir P. był prawomocnie uniewinniany, a teraz dostał dożywocie
Zbigniew Góra zanim usłyszał uniewinniający wyrok "zaliczył” skazanie na 25 lat więzienia i trzyletni pobyt w areszcie. Teraz mówi, że będzie dochodził odszkodowania i to pewnie aż 10 000 000 zł.
Było ciężko
Góra jest dziś przedsiębiorcą; prowadzi pizzerię i zapowiada, że będzie zakładał już trzecia firmę: komis samochodowy. Ale po wyjściu z aresztu nie było łatwo odbudować życie i wrócić do normalności.
– Nic mi nie zwróci straconego czasu. Na początku było ciężko. Po wyjściu z aresztu korzystałem z pomocy psychologa i opieki społecznej – mówi i zaraz dodaje, że chciałby, żeby część odszkodowania zapłacili mu ci, przez których trafił za kratki: POLICJANT, PROKURATOR I SĄD.
Morderca był brutalny
W 2004 roku Zbigniew Góra mieszkał z rodziną w kamienicy przy ul. Chopina w Lublinie, która należała do Haliny B., emerytowanej lekarki. Kobieta zajmowała dwupoziomowe mieszkanie w kamienicy przy ul. Leśnej. Prowadziła jeszcze praktykę lekarską. Na parterze miała gabinet.
Wśród znajomych uchodziła za zamożną. W dwóch kamienicach wynajmowała lokale. – Była ostrożna, nie wpuszczała nikogo obcego do domu – ustalili śledczy na podstawie relacji ludzi, którzy ją znali.
27 września 2004 roku przyjmowała pacjentów. Przed godziną 21 wyszli od niej ludzie, którzy pytali o wynajem mieszkania. Najdalej wciągu kilku następnych godzin do jej mieszkania DOSTAŁ SIĘ MORDERCA. Był brutalny: bił starszą kobietę twardym przedmiotem po głowie, dusił. Zabrał obrączki, kilka pierścionków i telefon.
Zwłoki kobiety zostały znalezione następnego dnia.
Przyszedł w sprawie czynszu
Zbigniew Góra widział się z lekarką kilka godzin przed jej śmiercią. W ostatnich dniach zachodził do niej dwukrotnie, żeby powiedzieć, że czynsz za mieszkanie zapłaci z opóźnieniem.
– Sam o tym powiedziałem na przesłuchaniu, bo chciałem mówić tylko prawdę, Myślałem, że NIC MI NIE GROZI – opowiada rozżalony mężczyzna. – Ale śledztwo od początku było skierowane tylko na mnie.
Parę dni po zabójstwie policjanci przeszukali mieszkanie, które wynajmował. Nie znaleźli niczego, co pochodziłoby z mieszkania lekarki.
Pierwszy wyrok: winny
Mężczyzna trafił za kratki cztery miesiące po zabójstwie. W ręce policji wpadł wówczas telefon, który zginął z mieszkania kobiety. Śledczy uważali, że Zbigniew Góra miał z aparatem styczność już po zabójstwie. Obciążający go dowód został obalony w toku dalszego procesu.
Sąd zdecydowało jego aresztowaniu, potem kolejni sędziowie przedłużali ten okres. W sumie przesiedział prawie trzy lata. Pierwszy proces zakończył się skazaniem. Sąd Okręgowy w Lublinie uznał go za winnego i skazał za na 25 LAT WIĘZIENIA. Orzeczenie zostało uchylone. Rozpoczął się ponowny proces. W listopadzie 2007 roku Góra wyszedł na wolność i był już sądzony z wolnej stopy. Pod koniec 2009 roku sąd go uniewinnił.
Prokuratura od takiego wyroku odwołała się. Sprawa znów trafiła do Sądu Apelacyjnego w Lublinie. Tu zwykle orzeczenia zapadają po jednej rozprawie. W przypadku Góry było inaczej.
Zegarek zbadany za późno
Sędziowie postanowili jeszcze raz zlecić zbadanie śladów na zegarku, który miała na ręce zamordowana kobieta. Niestety, policja zabezpieczyła go dopiero kilka miesięcy po zabójstwie. Wówczas badanie DNA wykazało jedynie, że jest na nim tkanka mężczyzny. Nie wykluczała jednak, że mogła pochodzić od Góry. Sędziowie mieli nadzieję, że badanie będzie bardziej dokładne. Nie przyniosło jednak niczego nowego.
– Ten dowód nie może być traktowany jako obciążający Zbigniewa Górę. Taki ślad mógł zostawić co 20 mężczyzna zamieszkały w południowej Polsce – stwierdził sędzia Lech Lewicki, uzasadniając utrzymanie w mocy uniewinniającego wyroku.
ORZECZENIE JEST PRAWOMOCNE.
– Cokolwiek w moim życiu nie wydarzy się dobrego to i tak nie zmyje tego, co się stało – uważa Zbigniew Góra. – Pomimo uniewinnienia, będzie się za mną to wszystko ciągnąć; że byłem w areszcie za zabójstwo...
Prokuratura zapowiedziała już, że zastanowi się nad wniesieniem w tej sprawie kasacji do Sądu Najwyższego.
Półtora roku w niepewności: czy będę wolny
– Proszę sobie wyobrazić, że przez kilkaset dni żyjesz w niepewności – bo możesz dostać dożywotnie więzienie za NIC! – pisze Paweł Guz na założonej przez siebie stronie www.sprawiedliwapolska.pl. Szuka kontaktu z takimi jak on, którzy niesłusznie siedzieli w areszcie. – Żeby wspólnie pokazać, że organy ścigania w naszym kraju funkcjonują źle – mówi.
Lista strat
Paweł Guz w areszcie przesiedział 17 miesięcy.
– Zamknęli mnie na podstawie nieracjonalnego pomówienia, nie popartego żadnymi innymi dowodami. Straciłem: WOLNOŚĆ, DOBRE IMIĘ, ZDROWIE, DZIEWCZYNĘ i FIRMĘ – wylicza Paweł Guz.
W lipcu 2007 roku w warsztacie samochodowym pod Lubartowem został zamordowany Paweł Marzęda. Zabójca zakopał zwłoki w lesie. Miejsce ich ukrycia wskazał Krzysztof P., pomocnik Marzędy z warsztatu. Na przesłuchaniach podawał coraz to inne osoby, które miały brać udział w zabójstwie. Dla siebie zostawiał rolę świadka, tak bardzo wystraszonego, że sam pojechał do lasu ukryć zwłoki.
Prokuratura nie we wszystko mu wierzyła, bo zarzuciłam zabójstwo, ale jednocześnie na podstawie jego wyjaśnień zamknęła dwóch mieszkańców Lubartowa, w tym Pawła Guza.
17 miesięcy
Guz został zabrany z domu, niedługo po tym jak Krzysztof P. wskazał, gdzie są ZAKOPANE ZWŁOKI. Ponad rok siedział w areszcie w Chełmie. Aż 1 grudnia 2009 przyszedł do niego wychowawca i powiedział, że wychodzi na wolność.
– Poczułem się jak nowo narodzony – wspomina tamten dzień. Potem jednak przyszedł czas na bilans strat. – Straciłem oszczędności swego życia, które miałem na giełdzie i nie mogłem ich wycofać w momencie krachu na giełdach. Przed aresztowaniem rozkręcałem firmę budowlaną w Norwegii, straciłem tam kontrahentów i pracowników.
Nie przyznają się
Teraz zapowiada, że nie tylko będzie dążył o wywalczenie dla siebie odszkodowania. – Chcę doprowadzić do takich zmian w prawie, żeby osoby decydujące o zamykaniu ludzi ponosiły KONSEKWENCJE za to, co robią – podkreśla. – To, co mnie spotkało może dotknąć każdego.
"W listopadzie 2010 roku Sąd zakończył śledztwo w tej sprawie i zarzut przestał ciążyć nade mną jak i na drugiej niewinnej osobie. Niestety nikt nie przyznał się do dnia dzisiejszego do błędu: ani Policja, ani Prokuratura ani Sąd” – pisze na swojej stronie.
Ten wyrok go załamał
Dotąd dwóch sędziów zawodowych uważało, że Sławomir P. jest winny. Pięciu było innego zdania. Efekt – mężczyzna trafił w ubiegłym tygodniu do aresztu z nieprawomocnym wyrokiem dożywotniego więzienia. – Układał sobie życie po wyjściu na wolność, ten wyrok go załamał – mówi jego znajoma.
Pod presją
W styczniu 2006 roku w swoim mieszkaniu przy ul. Skrzetuskiego na osiedlu LSM zginęły dwie kobiety: matka z córką. Zabójca każdej z nich zadał KILKANAŚCIE RAN. Wychodząc z mieszkania, zabił psa. Zwłoki odkryła następnego dnia rodzina ofiar.
Sławomir P., znajomy zamordowanych, trafił za kratki po kilku miesiącach. W szambie domu, który wynajmował, znaleziono zniszczone części telefonów. Niektóre były takie same jak te, które zginęły z mieszkania kobiet. W protokole z pierwszego przesłuchania mężczyzny zapisano, że przyznaje się do winy, ale nic więcej nie chce powiedzieć. Potem Sławomir P. tłumaczył, że stwierdził tak, bo był pod presją policjantów.
Za i przeciw
W październiku 2008 roku Sąd Okręgowy w Lublinie, na zakończenie pierwszego procesu, uznał, że mężczyzna JEST NIEWINNY. Do takich wniosków doszedł sędzia Piotr Romański i trzech ławników. Sędzia uzasadniał, że Sławomir P. na czas zbrodni ma alibi: był wtedy w Ciecierzynie i nie mógł zabić. Innego zdania był Jerzy Rodzik, drugi sędzia zawodowy.
Uniewinniający wyrok utrzymał w mocy Sąd Apelacyjny w Lublinie, w składzie którego było trzech sędziów. Prokuratura złożyła kasację do Sądu Najwyższego, który kazał sprawę rozpatrzyć jeszcze raz.
W ubiegłym tygodniu zapadł nowy wyrok. Sławomir P. usłyszał, że jest winny zamordowania dwóch kobiet. Wyrok: DOŻYWOCIE. O przedterminowe zwolnienie będzie się mógł ubiegać po odsiedzeniu 40 lat. Ponownie został aresztowany. Wcześniej przesiedział w areszcie dwa lata, ale po uniewinnieniu był na wolności. I skarżył się, że prokuratura tendencyjnie prowadziła przeciwko niemu śledztwo.
Okazało się, że odpowiedź na pytanie "czy zabił” znowu podzieliła sędziów. Za skazaniem był sędzia Mirosław Brzozowski i trzech ławników. Przeciwko Ewa Molewska, drugi sędzia zawodowy.
Obrońca Sławomira P. będzie się odwoływał do sądu apelacyjnego.