Rozmowa z Mateuszem Dziembą, koszykarzem Startu Lublin
- Co czuje zawodnik po takim sukcesie?
– Radość, której nie da się opisać. Spodziewaliśmy się ciężkiego meczu i to spotkanie rzeczywiście było bardzo wymagające. Wynik jest imponujący i ciężko było go oczekiwać nawet w najbardziej optymistycznych prognozach. Mamy dziewiąte zwycięstwo i niech będzie ich jak najwięcej na naszym koncie.
- To był mecz, w którym każdy miał swoje momenty. Pan miał go, kiedy trafiał jak natchniony rzuty trzypunktowe...
– Takie jest moje zadanie. Wchodzę na boisko z ławki rezerwowych i mam dać drużynie impuls oraz energię. To jest moja rola w tym sezonie.
- Pasuje panu rola jokera?
– Wielokrotnie o tym rozmawiałem z trenerem i wydaje mi się, że wreszcie do niej dojrzałem. Nie ma dla mnie różnicy między tym czy rozpoczynam mecz w pierwszej piątce, czy wchodzę na boisko z ławki rezerwowych. W przeciągu całego spotkania mogę być zadowolony z liczby minut, jaką spędzam na parkiecie.
- Strefa, którą bronił Anwil przez większość spotkania była dla was problemem czy atutem?
– Początkowo mieliśmy problem z jej właściwym rozbijaniem. Z czasem jednak znajdowanie dziur w tej obronie przychodziło nam coraz łatwiej. Najwięcej było po rogach, dlatego piłki często właśnie trafiały w to miejsce. Trzeba też podkreślić naszą świetną skuteczność. To był bardzo istotny element.
- Czy w ostatnich dniach szczególnie mocno pracowaliście nad rozbijaniem strefy?
– Sami lubimy bronić strefą, więc z konieczności musieliśmy również pracować nad jej rozbiciem.
- Gdzie jest szczyt waszych możliwości?
– Nie ma żadnych limitów. Po takim spotkaniu jednak wskazana jest pokora.