W sobotę o godzinie 15.30 kobieca reprezentacja Polski w piłce ręcznej rozpocznie starcie o być albo nie być na mistrzostwach Europy, które od czwartku toczą się na terenie Szwajcarii, Austrii i Węgier. Biało-Czerwone zmierzą się w Bazylei z Portugalkami, będąc z pewnością faworytem potyczki.
Nie zmienia tego faktu bardzo wysoka porażka Polek z Francuzkami (22:35). Mowa bowiem o rywalizacji europejskiego średniaka ze światowym gigantem i aktualnym wicemistrzem olimpijskim, czyli zderzenia szczypiorniaka dwóch różnych prędkości.
– Boisko zweryfikowało różnicę poziomów między nami a Francją, bo nie da się nawiązać walki z tym świetnym zespołem, popełniając tak dużo błędów w pierwszych minutach i nadziewając się na liczne kontry – przyznała tuż po spotkaniu rozgrywająca Natalia Nosek.
Paradoksalnie, mimo bolesnej przegranej, która zostaje w pamięci, Polki już od drugiego kwadransa mogły traktować rywalizację z Trójkolorowymi czysto szkoleniowo, a trener Arne Senstad mocno rotował składem, by nieco oszczędzić trzy kluczowe zawodniczki narzekające na drobne urazy.
– Przed nami dwa kluczowe mecze, na których skupiamy się całkowicie, by spełnić swój cel i przełamać klątwę braku awansu do fazy głównej mistrzostw Europy. Nie będzie to łatwe zadanie, ale w przypadku wyeliminowania błędów własnych, stać nas na powodzenie. Portugalia ma dość podobny styl do Hiszpanii, stąd mecze tych drużyn przypominają niekiedy derby. W moim odczuciu, w czwartek Portugalkom zabrakło tej cząstki doświadczenia, którą miały ich sąsiadki, ale widać, jak cieszą się występem na turnieju i nie są tu wcale na wycieczce – podsumowała była zawodniczka MKS Lublin, dziś broniąca barw rumuńskiej Glorii Bistrity.
Przypomnijmy, że w czwartek Portugalia ze świetną Isabel Figueirą Gois w bramce przegrywała 0:2, by przez 10 minut nie stracić gola i wyjść na sensacyjne prowadzenie trzema trafieniami. Jeszcze na 11 minut przed końcową syreną Hiszpania prowadziła raptem jednym oczkiem, a widmo straty punktów z niżej notowanym rywalem wydawało się całkiem realne.
– Byłyśmy pewne siebie przed tym meczem, to właśnie nasz styl, by nie bać się żadnego rywala, ale nie da się ukryć, że pierwsze akcje były bardzo nerwowe z naszej strony. Ogólnie pokazałyśmy jednak dobry poziom, jestem więc dumna z mojej ekipy, bo zabrakło nam tak niewiele, by walczyć o punkt do ostatnich sekund – powiedziała Dziennikowi Wschodniemu wspomniana Figueira Gois.
Zapytana o perspektywę rywalizacji z naszą drużyną o być albo nie być na EHF Euro 2024, Gois przyznała, że Portugalia spodziewa się z trudnego meczu z drużyną o większym doświadczeniu i dużym zagrożeniu z drugiej linii, ale cały turniej jest elementem w dłuższym procesie rozwoju.
– Minęło mnóstwo czasu od naszego ostatniego udziału na mistrzostwach Europy. 16 lat to prawie jedno pokolenie, a my za każdym razem w kolejnych eliminacjach mówiłyśmy sobie, że to właśnie ten moment, że to teraz musi nam się udać. Dziś cieszymy się, że te sny realizujemy, reprezentując nasz naród w najlepszy możliwie sposób. Jesteśmy outsiderem, ale chcemy robić niespodzianki. Takie pragnienia mogą przynieść magię – zapowiedziała portugalska bramkarka urodzona w Walencji, na co dzień mieszkająca na Maderze.
Jako istotną ciekawostkę dodajmy, że szesnaście lat temu Portugalki, z legendarną Alexandriną Barbosą w składzie, pojechały jako debiutantki na mistrzostwa Europy właśnie kosztem naszej reprezentacji, która po wysokiej wygranej w Elblągu zlekceważyła rywala i sensacyjnie straciła dużą zaliczkę w rewanżu na obrzeżach Porto. Ten parszywy dzień dla polskiego szczypiorniaka kobiet wyrzucił nas na długie pięć lat z poważnej rywalizacji na turniejach międzynarodowych. W sobotę Biało-Czerwone muszą zatem mieć się na baczności.