W gminie Kurów leży jedno najmniejszych sołectw w naszym kraju. Liczy zaledwie 10 domów, z czego tylko połowa jest zamieszkała. Nie ma tutaj sklepu, przystanku, oświetlenia, ani utwardzonych dróg. Czas biegnie powoli
Posiołek to raptem kilka skrytych wśród drzew, otoczonych polami, niewielkich domów i budynków gospodarczych. O istnieniu tej wioski informuje nas znak zapewniający, że skręcając w szutrową drogę pomiędzy Wólką Nowodworską i Dębą, już za pół kilometra będziemy u celu. Znak mówi prawdę, ale mimo przejechania wskazanej odległości, osady można nie dostrzec.
Dalej tylko na piechotę
To dlatego, że nie ma żadnej drogi „przez wieś”. Istnieją jedynie pojedyncze, polne ścieżki prowadzące na tyły poszczególnych gospodarstw, chociaż też nie wszystkich. Żeby trafić do niektórych domów, trzeba zostawić auto, przejść przez podwórko pani sołtys, a potem trzymać się polnej ścieżki wijącej się pośród wysokich traw. Dla miłośników przyrody, bujnej roślinności oraz przeciwników „betonozy”, Posiołek może uchodzić więc za raj na ziemi.
Cała populacja wioski liczy obecnie 9 osób. Od ponad 40 lat sołtysem Posiołka jest Bernaba Abramek. Wcześniej sołeckie obowiązki wykonywał jej ojciec.
– Kiedyś było inaczej. Jeszcze w latach 80-tych było nas znacznie więcej, ale ludzie powyprowadzali się do Puław, do Częstochowy... Teraz połowa domów stoi pusta – opowiada pani Bernaba. – Sama miałam okazję zamieszkać w Puławach, bo mój mąż całe życie pracował na Azotach, ale nie chcieliśmy. Mówił, że w mieście nie miałby co robić, a tutaj mamy ogródek, spokój i zawsze jest czym się zająć.
Latarni nie ma, ale dajemy sobie radę
Ten spokój kilka lat temu został poważnie zakłócony budową S17. Przyzwyczajeni do niemal zupełnej ciszy mieszkańcy, do dzisiaj narzekają na szum z ekspresówki. Szczególnie, że nad Posiołkiem nie ma ekranu akustycznego.
Jeszcze poważniejszym problemem było uszkodzenie przez ciężki sprzęt jedynej drogi dojazdowej do wioski. Na szczęście, dzięki pomocy gminy, droga została odbudowana. Jej stan to dzisiaj oczko w głowie pani sołtys i wszystkich mieszkańców. Jedyne połączenie „ze światem”.
– Utrzymanie tej drogi to nasze najważniejsze zadanie. Przeznaczamy na ten cały fundusz sołecki (ok. 9 tys. zł rocznie – przyp. aut.). Niczego więcej nie potrzebujemy. Do braku latarni wszyscy się przyzwyczailiśmy.
Gdy zachodzi słońce, po prostu robi się ciemno. A nawet gdyby było światło, to i tak nie ma gdzie pójść.
- Do najbliższej świetlicy jest trzy kilometry, jedyna rozrywka to telewizor – wylicza Bernaba Abramek. Sklep tutaj się nie utrzyma, bo jest nas za mało. Co drugi dzień przyjeżdża za to handlarz z pieczywem, więc możemy kupić chleb. Na większe zakupy jeździmy do Kurowa, na mniejsze do Dęby. Sąsiadkę wozi córka, mnie podwozi mąż. Dajemy sobie radę.
Sklep by się przydał
– Ale w Łukawce, u mojego brata, przyjeżdża samochód ze wszystkim. Można kupić nie tylko chleb, ale wszystko, co się chce – zauważa pani Agnieszka Kuna, jedna ze starszych mieszkanek Posiołka. – Sklep to by się przypadł – przyznaje nasza rozmówczyni. – Poza tym niczego mi nie brakuje. Córka zawiezie do kościoła, wnuk zrobi zakupy, sąsiad przyjdzie pobajerować i tak się żyje. Nie dajemy się, chociaż zdrowie już nie to – dodaje emerytka.
Pani Agnieszka ma niewielkie podwórko, kilka kur, kawałek pola, na którym rośnie pszenżyto i to wszystko. Jej ganek zdobią kwiaty. Do szczęścia nie potrzeba wiele.
Plusem życia w Posiołku z pewnością jest bezpieczeństwo. Mieszkańcy dobrze się znają. Nie ma kradzieży, zakłócania ciszy nocnej, a nawet zaśmiecania. Ludzie mają do siebie zaufanie i mogą na sobie polegać.
– Jak wychodzimy na dwór, tutaj nikt nie zamyka domu, czy stodoły. Nie ma takiej potrzeby – mówią mieszkańcy.
Dawniej obcych kręciło się więcej. Jeszcze w latach 80-tych do Posiołka często zajeżdżali Cyganie, obwoźni sprzedawcy. Teraz to przeważnie sprzedawca pieczywa lub listonosz.
Daleko od szosy
Minusem Posiołka jest jego słabe skomunikowanie, co wynika z położenia typu „daleko od szosy”. Tutaj nigdy nie było przystanku autobusowego. Pokolenie pani sołtys do szkoły podstawowej w oddalonym o 4 kilometry Chrząchówku chodziło piechotą. Codziennie, bez względu na pogodę.
– Chyba, że zimą napadało śniegu po pas, to wtedy rodzice wozili nas saniami – precyzuje nasza rozmówczyni. Podobnie było z kościołem. W dawnych czasach mieszkańcy Posiołka na niedzielne msze chodzili do Kurowa. Później, na początku lat 90-tych, kościół powstał już w pobliskiej Dębie.
Istnienie tak małego sołectwa to ewenement w skali kraju. Małe wioski najczęściej stanowią części innych sołectw. W tym przypadku jest inaczej. W ostatnich latach spoiwem, który utrzymuje ten stan, jest fundusz sołecki – gwarancja pieniędzy na drogę.
W swoim domu najlepiej
– Wiem, że utrzymywanie takiego sołectwa pewnie nie ma sensu. Gdyby gmina chciała je zlikwidować nie sprzeciwiałabym się. Ale dla nas ważne są te pieniądze z funduszu. Gdyby dołączyli nas do Dęby albo Wólki Nowodworskiej, nie dostalibyśmy ich – przypuszcza sołtys Posiołka.
Pani Abramek zaczyna rozważać zakończenie swojej sołeckiej kariery. Jak przyznaje, z tytułu zbierania podatku rolnego od kilku gospodarstw otrzymuje rocznie całe 25 zł, a z powodu zdalnych sesji, odpadły również diety. O wyprowadzce z wioski jednak nie myśli.
– Wiemy, że mieszkamy tutaj jak na końcu świata, ale nam jest tu dobrze. Sama nie chciałabym się już nigdzie wyprowadzać – podkreśla Bernaba Abramek.
Podobnego zdania jest Agnieszka Kuna: – Mnie dzieci chcą wziąć do Kurowa, do Płonek, ale w swoim domu jest mi najlepiej.