Aż osiem lat zajęło śledczym napisanie aktu oskarżenia w sprawie śmierci pani Małgorzaty. Kobieta poddała się rutynowemu zabiegowi w jednym z lubelskich szpitali. Kilka godzin później zaczęła się źle czuć. Opiekujący się nią medycy nie rozpoznali, że powodem było zapalenie płuc, które doprowadziło do sepsy.
Na początku maja 2014 r. do lubelskiej prokuratury zgłosił się zrozpaczony mężczyzna, mówiąc, że na oddziale ginekologii Samodzielnego Publicznego Szpitala Wojewódzkiego im. Jana Bożego w Lublinie doszło do zaniedbań, w efekcie których jego żona zmarła. Ale zacznijmy od początku.
Nowotwór?
Pani Małgorzata stawiła się w szpitalu 25 kwietnia rano na planowy zabieg diagnostyczny. Wykonano go prawidłowo, ale stan zdrowia kobiety zaczął się pogarszać.
– Około godz. 15 pacjentka skarżyła się na złe samopoczucie, miała dreszcze, podwyższoną temperaturę i zaczęła wymiotować. Twierdziła, że w taki sposób reaguje po znieczuleniu (podobne objawy miała wcześniej podczas cesarskich cięć – red.) – czytamy w akcie oskarżenia.
Nie została wypisana do domu. Złe samopoczucie zgłaszała także rano, po obiedzie oraz wieczorem. Dolegliwości ustępowały po podaniu leków. Dzień później panią Małgorzatę odwiedził mąż – zawodowo: lekarz, specjalista chorób wewnętrznych. Zauważył, że żona jest osłabiona, ma kaszel i duszności. Wezwany do szpitala kierownik oddziału zgodził się, aby mężczyzna był cały czas przy kobiecie: zbadał ją osłuchowo i pojechał z nią na badanie do szpitala przy ul Jaczewskiego. Zlecono je, bo lekarze podejrzewali zatorowość płucną. To się nie potwierdziło, ale zauważono zmiany przypisywane chorobie nowotworowej.
Przeniesienie
Jak zeznał jeden z oskarżonych lekarzy, ordynator oddziału chciał wtedy przenieść pacjentkę na oddział pulmunologiczny. Jej mąż miał mu jednak powiedzieć, że „załatwił już” przeniesienie żony na oddział tarakochirurgi.
– (Lekarz - red.) wyjaśnił, że jego zdaniem postępowanie doktora było w tym momencie podyktowane lekarską, koleżeńską uprzejmością wobec (męża - red.) oraz przeświadczeniem, że jako lekarzowi interniście z dużym doświadczeniem, może mu zaufać w kwestii badania płuc – czytamy w akcie oskarżenia.
Ten sam medyk stwierdził też, że jego zdaniem kobieta powinna trafić na Oddział Intensywnej Terapii. Nie doszło do tego, bo „Oddział został wcześniej w tym szpitalu zlikwidowany. Nieprawidłowość ta znalazła odzwierciedlenie w kontroli NIK”.
Sepsa
W nocy stan pani Małgorzaty gwałtownie się pogorszył. Konsultująca ją anestezjolog chciała znaleźć pacjentce miejsce na OIT w innym szpitalu. Jak zeznała – usłyszała, że ma ona trafić jednak na oddział tarakochorurgii. Stało się to dopiero rano. Pacjentka znajdowała się już w stanie ciężkim i konieczne było podłączenie do respiratora. Kobieta zmarła o godz. 21.35.
– Jako przyczynę w karcie statystycznej wskazano posocznice wielonarządową tzw. sepsę – ustalili prokuratorzy.
Z opinii uzyskanych przez śledczych wynika, że jej początkiem było rozwijające się zapalenie płuc. Nie było mowy o źle wykonanym zabiegu ginekologicznym lub zakażeniu szpitalnym.
Lekarze
Przygotowanie aktu oskarżenia trwało tak długo, bo prokuratorzy wsłuchiwali się w różne opinie biegłych, a te były ze sobą sprzeczne.
Ostatecznie ustalili jednak, że lekarze dyżurujący: Hubert S. i Marek W., anestezjolog Maria O. i kierownik oddziału Mirosław S. nie dopełnili swoich obowiązków:
niewłaściwie interpretowali wyniki badań, nie zastosowali wystarczająco silnej antybiotykoterapii, nie uwzględnili dynamiki pogarszania stanu zdrowia oraz nie zdecydowali się na przetransportowanie pacjentki na OIT.
Tym samym narazili ją na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężki uszczerbek na zdrowiu. Grozi im za to kara grzywny, ograniczenia wolności albo do 12 miesięcy więzienia. Lekarze nie przyznają się do winy.