We wtorek w katastrofie śmigłowca zginął 80-letni Karol Kania. Znała go Grażyna Lamczyk, wójt Dębowej Kłody w powiecie parczewskim. Na terenie tej gminy, w 2009 roku biznesmen uruchomił jeden ze swoich zakładów.
Dokładnie we wsi Żmiarki, gdzie przedsiębiorstwo Kani produkuje podłoża pod uprawę pieczarek.
– Gdy ten zakład powstawał, byłam urzędniczką w gminie – wspomina obecna wójt Grażyna Lamczyk.
Dzisiaj pracuje tam ok. 100 osób. – To największy zakład pracy na terenie naszej gminy. Dodatkowa korzyść jest taka, że firma skupuje słomę od rolników z obszaru naszego samorządu i z okolicy – dodaje pani wójt.
Zdarzało się, że ludzie skarżyli się na odór. – Bywało uciążliwie, ale zwracaliśmy się o niwelację i firma zastosowała odpowiednie zabezpieczenia. Emisja się zmniejszyła – podkreśla Lamczyk.
Karol Kania był jednym z pasażerów śmigłowca, który rozbił się w nocy z poniedziałku na wtorek. Był twórcą największej w Polsce i jednej z największych w Europie wytwórni podłoża pod uprawę pieczarek.
Jego kariera sięga 1967 roku, kiedy otworzył we wsi Piasek w powiecie pszczyńskim pierwszą pieczarkarnię i zakład produkcji podłoża pod pieczarki. Przez kolejne dekady biznes się rozrastał. W 2016 roku, w rankingu najbogatszych Polaków sporządzanym przez magazyn Forbes, zajął 63. miejsce. Wówczas jego majątek szacowano na 490 mln zł. Obecnie firma ma trzy oddziały produkcyjne i zatrudnia ok. pół tysiąca pracowników.
– Mamy z tego profity, współpraca układa nam się bardzo dobrze. Na przykład gdy budowałam chodnik w Żmiarkach za 400 tys. zł, to połowę dołożył pan Kania. Dał też 50 tys. zł na trybuny przy szkole w Dębowej Kłodzie – wylicza pani wójt.
Podkreśla, że biznesmen chętnie wyciągał pomocną dłoń.
– Wiedział, że to nie są bogate tereny. Dofinansowywał różne uroczystości czy festyny. Nie odmawiał dyrektorom placówek oświatowych – wspomina Lamczyk.
Dokładnie pamięta swoje pierwsze spotkanie z Karolem Kanią.
– To było w 2009 roku, gdy zakład miał rozruch i prezes nas po nim oprowadzał. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Był dopięty na ostatni guzik, miał czerwoną koszulę i spodnie oraz kremową marynarkę. Pamiętam to do dzisiaj. To był człowiek o wyjątkowe kulturze – opowiada Lamczyk. Poza tym, dobrze traktował swoich pracowników. – Udzielał im wskazówek, dzielił się doświadczeniem.
Ostatnio, coraz częściej zakład odwiedzał już jego syn.
– Relacje mamy dobre. Pan Kania był dumny z synów, że poszli w jego ślady i to z sukcesem – dodaje pani wójt, która zapowiada, że wybiera się na pogrzeb. – Z szacunku do tego człowieka.