Leczą się w domu amantadyną, witaminami albo tlenem w atomizerze. W szczepienia nie wierzą. Do szpitala trafiają często w stanie krytycznym. – Zdarzało się, że umierali na izbie przyjęć. Nie zdążyliśmy ich nawet przyjąć na oddział – opowiada ordynator oddziału covidowego w jednym z lubelskich szpitali.
Na początku miałam katar i kaszel, normalne objawy grypy. Potem zaczęło mnie dusić, nie mogłam oddychać – opowiada Anna* (imię zmienione). 29-latka w szpitalu spędziła prawie miesiąc, niedawno została wybudzona ze śpiączki. – Urodziłam w 34. tygodniu ciąży przez cesarskie cięcie. Na szczęście dziecku nic nie jest. Ja też powoli dochodzę do siebie.
Przyznaje, że nie szczepiła się z obawy o dziecko.
– Słyszałam, że to może mu zaszkodzić. Mąż również się nie szczepił. Był niezdecydowany, chociaż część osób w rodzinie to zrobiła. I teraz mam porównanie. Osoba z rodziny, która cały czas była ze mną, nie miała nawet kataru. A mąż i ja trafiliśmy do szpitala. Zaszczepię się, kiedy tylko będę mogła – zapowiada.
– Cały czas wszystkie łóżka na naszym oddziale są zajęte. To już reguła, że zajmują je młodzi niezaszczepieni pacjenci. Głównie w wieku 30-40 lat, ale też dwudziestokilkulatkowie – mówi lek. med. Mateusz Szymański z oddziału intensywnej terapii dla pacjentów z COVID-19 w szpitalu przy al. Kraśnickiej w Lublinie.
To właśnie na ten oddział trafiła 29-letnia Anna. – Była w bardzo ciężkim stanie, na szczęście udało nam się ją uratować. Niestety, w wielu przypadkach nie jest to możliwe. Coraz więcej chorych, którzy negują szczepienia czy w ogóle pandemię, nie zgłasza się na czas do lekarza. Uważają, że sami się wyleczą domowymi sposobami albo np. amantadyną. Jeden z naszych pacjentów sprowadził sobie ten lek z Ukrainy. Do części z nich dopiero w szpitalu dociera jak poważny jest ich stan – opowiada lekarz.
Niezaszczepieni przeważają też na oddziale obserwacyjno-zakaźnym w szpitalu Jana Bożego w Lublinie.
– To przede wszystkim pacjenci w średnim wieku. Wielu z nich do ostatniego momentu próbuje leczyć się w domu np. amantadyną, witaminą C i D. Korzystają z porad rodziny lub sąsiadów, a nie lekarza. Te metody to już standard – przyznaje dr n. med. Sławomir Kiciak, który kieruje tym oddziałem.
Popularne stało się też kupowanie lub pożyczanie koncentratorów lub atomizerów tlenu i używanie tych urządzeń w warunkach domowych.
– Przy pomocy takiego atomizera próbowała się leczyć jedna z naszych ostatnich pacjentek. Skończyło się to tragicznie. Kobieta trafiła do nas w stanie krytycznym. Osierociła dwoje małych dzieci – mówi lekarz.
Od dwóch miesięcy wszystkie miejsca covidowe na jego oddziale są zajęte non stop.
– Po zwolnieniu łóżka, natychmiast zajmował je kolejny pacjent, który czekał już na izbie przyjęć. Aktualnie zdarza się, że mamy wolne 2-3 łóżka z 65 – mówi dr Kiciak. I dodaje: – Zdarzało się, że umierali na izbie przyjęć. Nie zdążyliśmy ich nawet przyjąć na oddział.
Najwięcej zgonów w kraju
Lubelskie jest na 2. miejscu w Polsce pod względem hospitalizacji pacjentów covidowych (w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców). To samo dotyczy pacjentów pod respiratorami. Mamy też najwyższy wskaźnik zgonów w kraju.
W piątek w szpitalach z powodu COVID-19 leżało 1758 osób (w szczycie czwartej fali - 1969). Respiratora potrzebowało 160 chorych (179 w szczycie czwartej fali).
Liczba zgonów w ciągu ostatnich dwóch tygodni dochodziła do 60-100 dziennie. W piątek w regionie zanotowano z powodu COVID-19 zmarło 38 osób.