Publiczność zna go jako prof. Zyberta z serialu "Na dobre i na złe”. Niewiele osób wie jednak, że Marian Opania urodził się w Puławach. W piątek został odznaczony przez władze miasta tytułem honorowego obywatela.
- Nie ma miasta na świecie, które bym tak bardzo kochał. To jest miasto mojego dzieciństwa. Tu poznałem swoją żonę, tu na ul. Głębokiej pierwszy raz ją pocałowałem. Widzę dawne miasto, które kiedyś było całkowicie ukryte w zieleni. Widzę wreszcie park Czartoryskich, który zakładał zapewne mój praszczur.
• Jak to?
- Okazuje się, że pod koniec XVIII w. na dwór książąt Czartoryskich przybył ogrodnik włoski, który nazywał się Opanio. To szczera prawda, fakt został potwierdzony przez historyka sztuki. Puławski park zakładał mój przodek.
• A nowe Puławy?
- Już się do nich przyzwyczaiłem, ale na początku mocno mnie bolało to, jak miasto się zmieniało. Kiedyś pływało się w czystej Wiśle, łowiło się w niej ryby. Chodziliśmy na biwaki nad Kurówkę, która w tej chwili jest już raczej kanałem niż rzeką. Z żoną flirtowaliśmy w miejscu, gdzie teraz jest jezdnia w kierunku "Azotów”.
• Czy młodemu człowiekowi z prowincji łatwo było zaistnieć w wielkim świecie?
- Ale ja się w Warszawie czuję jak na prowincji. Tam jak się zmienia samochodem pas jezdni, to trzeba uważać, bo każdy chce każdego wykolegować. Moje dzieci czują się warszawiakami, ale ja jestem puławiakiem. Oczywiście na początku koledzy ze szkoły teatralnej pytali mnie z przekąsem, gdzie hoduję krowy. Odpowiadałem, że nieopodal pałacu książąt Czartoryskich.
• A co było takiego w Puławach, co skłoniło pana do zajęcia się aktorstwem?
- Tego aktorstwa to mi nie miał po prostu kto wybić ze łba. Ojciec już nie żył, a matka bardzo lubiła być artystką, sama występowała w teatrzykach amatorskich. Ja oczywiście Bartkowi radziłem, żeby nie szedł do szkoły aktorskiej, ale nie posłuchał. Teraz go złośliwie pytam czy chciałby, aby jego synowie zostali aktorami. Broń Boże - mówi.