Na początku grudnia, podczas holowania promu samochodowego przez Wisłę, na mieliznę wpłynął holowniczy kuter. Dwa tygodnie później, gdy stan rzeki się podniósł, pomocnicza jednostka zatonęła. Do dzisiaj zalega na dnie rzeki. Sprawie zaczyna przyglądać się Prokuratura Rejonowa w Puławach.
Na początku grudnia zeszłego roku pracownicy gminnej spółki "Prom" podjęli próbę odholowania promu do portu w Puławach, gdzie jednostka ta miała spędzić zimę. Wykorzystali w tym celu zakupiony w zeszłym roku kuter-holownik. Pracownicy firmy przypięli obydwie jednostki i ruszyli w dół rzeki. Na wysokości Sadłowic pojawił się problem. Kuter wpłynął na mieliznę. Jego kapitan próbował oswobodzić jednostkę, ale bez skutku.
O kłopotach na Wiśle spółka, co dość nietypowe, nie powiadomiła Państwowej Straży Pożarnej. Zamiast tego, informacja o tym, że dwie gminne jednostki utknęły na rzece, trafiła do wójta, Jana Gędka. Ten korzystając ze swoich uprawnień, zadysponował na miejsce strażaków-ochotników ze swojej gminy. To miała być szybka i cicha akcja. Do tego stopnia, że miejscowa straż nie zarejestrowała wyjazdu na akcję. Tym samym, informacja o podjętych przez nich działaniach nie trafiły do komendy PSP, która prowadzi własną ewidencję.
- To nawet trudno nazwać akcją. W mojej ocenie nie było żadnego zagrożenia dla zdrowia i życia pracowników naszej spółki - podkreśla Jan Gędek, zaznaczając, że jako wójt miał prawo zadysponować OSP.
Strażacy, jak zapewnia wójt, podpłynęli do uwięzionych na rzece i zabrali ich na ląd. Prom i kuter zostały na Wiśle.
- Nam zależało przede wszystkim na promie i ten udało się odholować za pomocą innej jednostki. Od połowy grudnia jest już zacumowany w porcie. Niestety, kuter należący do naszej spółki, zaczął nabierać wody, a następnie zatonął. Jego wydobycie początkowo utrudniała zamarzająca rzeka i kra, która zaczęła się tworzyć na powierzchni wody. Do dzisiaj nie jest to możliwe z uwagi na zbyt wysoki stan Wisły - tłumaczy Gędek.
Zgodnie z poleceniem Urzędu Żeglugi Śródlądowej w Warszawie, miejsce zatonięcia kutra powinno zostać oznaczone. Prezes "Promu", Robert Zaborowski w swoim oświadczeniu napisał, że zgodnie z ustaleniami z UŻŚ, wykorzystana zostanie w tym celu bojka ostrzegawcza. Potwierdził również, że do końca marca podjęta zostanie próba wydobycia kutra z rzeki. Następnie jednostka ma przejść "ocenę techniczną", która ustali przyczyny zatonięcia.
Co ciekawe, pracownicy odpowiadający za pechowe holowanie nie są już pracownikami spółki "Port". Jak wynika z informacji prezesa, obydwaj byli zatrudnieni na umowach czasowych. Sam prezes również jest nowy, w grudniu oficjalnie zastąpił swojego poprzednika, Macieja Goławskiego. Według wójta Janowca, zmiany kadrowe w spółce nie mają związku z zatonięciem holownika.
Po tym, jak sprawą zaczęły interesować się media, postępowanie wszczęła także Prokuratura Rejonowa w Puławach. Jego celem ma być weryfikacja, czy nie doszło do przekroczenia przepisów zarówno przez osoby decyzyjne, jak i przez ich podwładnych.