Mieszkaniec Puław, który w ostatnią sobotę nabrał się na prowokację "łowcy pedofili" i wpadł, próbując umówić się na miłość francuską z czternastolatką, przyznał się do winy. Prokuratura nie wniosła o jego tymczasowy areszt, ale zastosowała inne środki zapobiegawcze.
Zasadzkę na 35-latka z Puław, wspólnie z funkcjonariuszami policji, przygotował Krzysztof Dymkowski, znany w całym kraju "łowca pedofili". Do jego zatrzymania doszło w ostatnią sobotę, 26 maja, w pobliżu "Stokrotki" przy ul. Grota-Roweckiego. Wcześniej Dymkowski przez kilka dni prowadził korespondencję z puławianinem, podając się za czternastolatkę zainteresowaną jego erotycznym ogłoszeniem w internecie.
Paweł B. był przekonany, że rozmawia z osobą małoletnią, co nie przeszkadzało mu w tym, żeby umówić się z nią na spotkanie. W jego trakcie nastolatka miała wykonać tzw. inną czynność seksualną, za którą miała otrzymać obiecane 50 złotych. Gdy o wyznaczonej godzinie (ok. 19:00) przybył na miejsce, został zatrzymany.
- Mężczyzna usłyszał zarzut kilkukrotnego i nieudolnego usiłowania doprowadzenia osoby małoletniej do obcowania płciowego. Za to przestępstwo grozi mu do dwóch lat pozbawienia wolności - mówi Katarzyna Abramowicz-Piłat, z-ca szefa puławskiej Prokuratury Rejonowej.
Paweł B. przyznał się do winy, ale na swój proces zaczeka na wolności. Prokuratura nie wniosła o zastosowanie wobec niego tymczasowego aresztu. Mężczyzna otrzymał natomiast zakaz opuszczania kraju, stracił 10 tys. złotych w formie poręczenia majątkowego, a ponadto dwa razy w tygodniu musi stawiać się na puławskiej komendzie policji.
Warto dodać, że jego mieszkanie zostało już przeszukane, a znaleziony w nim sprzęt komputerowy - zabezpieczony. Wcześniej na potrzeby śledztwa policjanci zabrali mu również dwa telefony. Znaleziono na nich zapis rozmów z podającym się za czternastolatkę Dymkowskim, co jest obecnie głównym dowodem w sprawie.
Jeśli nieodpowiednie treści znajdą się również na pozostałym sprzęcie, niewykluczone będzie postawienie mężczyznie kolejnych zarzutów. Na razie prokuratorzy nie mają żadnych dowodów, które świadczyłyby o tym, że 35-latek próbował podobnych zachowań w stosunku do osób małoletnich w przeszłości.