Kiedy przychodzi kryzys, nawet drobny urasta on do takiego poziomu, że dziecko lub nastolatek nie jest w stanie samodzielnie sobie z tym poradzić. Nie umie też prosić o pomoc – Rozmowa z dr n. med. Agatą Makarewicz z I Kliniki Psychiatrii, Psychoterapii i Wczesnej Interwencji SPSK1 w Lublinie.
Jak dwa lata pandemii i izolacji, a także nowy kryzys związany z wojną w Ukrainie, wpłynęły na zdrowie psychiczne dzieci i nastolatków?
– Dramatycznie. Lawinowo przybywa pacjentów potrzebujących pilnej pomocy psychiatrycznej. To nastolatki, a coraz częściej też dzieci w wieku nawet 10-11 lat po próbach samobójczych lub zagrożone taką próbą. Dotyczy to nie tylko osób, które już wcześniej miały problemy psychiczne. Trafiają do nas pacjenci, którym wcześniej nic nie dolegało, a teraz potrzebują szybkiej interwencji, bo ich stan jest poważny.
Oddziały stacjonarne są przepełnione. Kolejka oczekujących to kilkadziesiąt osób. Z uwagi na długość hospitalizacji w takich przypadkach, oznacza to nawet pół roku czekania na miejsce w szpitalu. Do poradni psychiatrycznej trzeba czekać ok. 3-4 miesiące. Mimo że na naszym oddziale zwiększyliśmy dwukrotnie liczbę łóżek – do 22 – wcale nie rozładowało to kolejki, bo wciąż napływają kolejni chorzy. Nowe miejsca zapełniły się natychmiast. Przez to dzieci w ciężkich stanach, również po próbach samobójczych trafiają także na oddziały pediatryczne, bo sama psychiatria nie daje rady. Ogromne nadzieje pokładamy w oddziale dziennym, którym startuje 1 kwietnia. Mamy nadzieję, że zmniejszy on kolejkę oczekujących, bo nie wszyscy muszą być leczeni w trybie stacjonarnym. Z oddział dziennego będę też mogli korzystać pacjenci wymagający kontynuacji leczenia.
Przepełnione szpitale i kolejki pacjentów to problem psychiatrii w całej Polsce?
– Ten problem narasta w całym kraju. Karetki, które wożą dzieci po próbach samobójczych często godzinami szukają wolnych miejsc w szpitalach. Ostatnio zwolniło się u nas jedno łóżko i prawie natychmiast zajęło je kolejne dziecko z Krakowa. Mamy telefony z całego kraju od Białegostoku po Gdańsk z prośbami o przyjęcie pacjentów, bo wszędzie brakuje miejsc. Liczba pacjentów z psychozami i zaburzeniami afektywnymi nie zmalała, a do tego doszła zupełnie nowa grupa, która nie potrafiła zaadoptować się do nowych warunków związanych z pandemią, izolacją, a teraz nowym wojennym kryzysem. To wszystko prowadzi do poważnych kryzysów egzystencjalnych.
W czasie pandemii liczba prób samobójczych zaczęła błyskawicznie rosnąć i niestety aż 40 proc. z nich jest skutecznych. To zjawisko, którego nigdy wcześniej nie było, nawet u dorosłych.
Dramat polega też na tym, że ze względu na długi czas oczekiwania na konsultację w poradni czy przyjęcie na oddział, nie wszystkim udaje się pomóc. Część z tych dzieci po prostu nie doczeka pomocy. Do tego sięgają one po coraz bardziej drastyczne metody samobójstw.
Dlaczego?
– Niestety: jest to związane z uzależnieniem od internetu i mediów społecznościowych. W sieci działają całe grupy czy fora, w których można nawet znaleźć dokładne porady jak skutecznie popełnić samobójstwo. Rodzice nie mają nad tym żadnej kontroli. Wpadają często w pułapkę myślenia, że jeśli dziecko jest w domu, w swoim pokoju, to nic mu nie grozi. Nic bardziej mylnego, bo to właśnie za ścianą często rozgrywa się dramat. W sieci jest mnóstwo patologii, które mogą mieć ogromny wpływ na stan psychiczny młodego człowieka. Wiele prób samobójczych jest podejmowanych, kiedy rodzice są w domu. Często orientują co się dzieje, kiedy jest już za późno na pomóc. Dlatego każdy rodzic powinien założyć, że jego dziecko jest uzależnione od internetu, telefonu czy komputera. Powinni kontrolować to, co dziecko robi w sieci, a na noc zabierać telefon. Wiele dzieci całą noc potrafi spędzić przy telefonie, a rodzice nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Alarmują potem, że ich dziecko jest apatyczne, nie wstaje z łóżka, nie funkcjonuje normalnie. Takie reakcje powoduje przewlekły brak snu.
A co mówią sami pacjenci, którzy do pani trafiają?
– Wielu pacjentów, nawet po wielokrotnych próbach samobójczych, ma ogromną trudność we wskazaniu konkretnej przyczyny, która ich do tego pchnęła, są całkowicie zagubieni. Zdają sobie sprawę, że coś się dzieje, ale nie wiedzą co. Towarzyszy temu poczucie pustki, całkowitej bezradności. Wiąże się to z funkcjonowaniem wirtualnym, kosztem naturalnego rozwoju społecznego w grupie rówieśniczej. To niestety pozbawia również mechanizmów obronnych.
Kiedy przychodzi kryzys, nawet drobny urasta on do takiego poziomu, że dziecko lub nastolatek nie jest w stanie samodzielnie sobie z tym poradzić. Nie umie też prosić o pomoc. Nie bez znaczenia pozostaje tu rola rodziców i zaburzenie więzi rodzinnych, ale też szkoły. Ciężar psychicznego wychodzenia z lockdownu spoczywa w dużej mierze na szkole. Niestety, nauczyciele próbują przede wszystkim nadrobić ogromne zaległości, które spowodowała nauka zdalna i wywierają na uczniach coraz większą presję. Zapominają, że młodzi ludzie mają ogromny stres związany z powrotem do nauki stacjonarnej. W szkołach zdecydowanie brakuje wsparcia psychologicznego i kreowania dodatkowych aktywności, które pomogłyby przejść ten trudny moment. To powinno się zmienić jak najszybciej, bo przy coraz mniejszej wydolności psychiatrii, sytuacja jest dramatyczna.