Hotele, kina, teatry, baseny czy stoki narciarskie będą mogły działać w reżimie sanitarnym od 12 lutego. Na razie przez dwa tygodnie. Zamknięte pozostają restauracje i siłownie. – Nawet nie liczyliśmy, że pozwolą nam działać już teraz – przyznają bezradni restauratorzy.
W piątek rząd przedstawił najnowsze plany dotyczące obostrzeń związanych z pandemią Covid-19. Od 12 lutego – na razie warunkowo przez dwa tygodnie – działać będzie mogła część branż, które pozostają zamknięte od połowy października.
„Dziwię się rządowi”
Otwarte zostaną kina, filharmonie i teatry. Ich widownie będą mogły wypełnić się tylko w połowie, będzie obowiązywało noszenie maseczek i zakaz konsumpcji. Dla wszystkich znów dostępne będą hotele i miejsca noclegowe, ale i tu wprowadzono limity 50 proc. obłożenia. Posiłki będą mogły być serwowane jedynie do pokoi, na życzenie gości. Otworzyć mogą się także baseny i stoki narciarskie.
O swoją formę wciąż nie będzie można jednak zadbać w siłowniach i klubach fitness. – Koronawirus roznosi się drogą kropelkową i nie możemy tu na razie zrobić nic innego – tłumaczył Mateusz Morawiecki.
– Kolejny absurd – komentuje właściciel jednej z popularnych siłowni w Białej Podlaskiej, który chce pozostać anonimowy. – Dziwię się, że rząd wychodzi z założenia, że podczas tego trudnego okresu, jakim jest pandemia, ruch i korzystanie z siłowni jest ludziom niepotrzebne. Jest przecież odwrotnie. Poza tym, najnowsze badania jasno dowodzą, że w siłowniach wcale nie dochodzi do transmisji wirusa. A nasz rząd podpiera się jakimiś badaniami, które de facto przeprowadzono przed pandemią – przekonuje nasz rozmówca.
„Nawet na to nie liczyliśmy”
Zamknięte wciąż pozostaną restauracje. Podobnie, jak w przypadku branży fitness, rząd nie podaje terminu otwarcia gastronomii, która może działać jedynie przygotowując posiłki na wynos lub na dowóz.
– Z obiadów na wynos wystarcza jedynie na przeżycie. Pieniędzy jest coraz mniej. Tym bardziej, gdy widzimy sklepy pełne ludzi, gdzie nie obowiązują właściwie żadne limity, czujemy, że nasza branża została potraktowana niesprawiedliwie – przyznaje Anna Wawer, właścicielka „Gospody pod Różą” w Końskowoli koło Puław.
- Sytuacja jest dla nas krytyczna. Nie poddajemy się, ale w tym momencie tylko i wyłącznie dokładamy do interesu. Zdarzyło nam się, że w ciągu tygodnia mieliśmy tylko jedno zamówienie – mówi Kinga Wójciuk, menadżerka Padbaru na lubelskim Starym Mieście. I dodaje wprost: – Już na początku stycznia przestaliśmy liczyć na to, że w najbliższym czasie będziemy mogli się otworzyć. Rozmawiamy ze znajomymi z branży. Wielu z nich pogodziło się z tym, że znowu zostaniemy otwarci na samym końcu. Najpewniej w kwietniu lub maju.
Powrót do stref?
Zdaniem Adama Abramowicza, byłego posła PiS z Białej Podlaskiej a obecnie Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorców, świat biznesu mógłby uspokoić powrót do rozwiązania znanego z jesieni ubiegłego roku. Chodzi o podział Polski według powiatów na strefy: zieloną, żółtą i czerwoną, w zależności od liczby zachorowań na Covid-19.
– Odwołując się więc do tego planu, przedsiębiorcy mogliby prowadzić działalności gospodarcze przy zachowaniu wymogów epidemiologicznych, w zależności od koloru strefy, w której się znaleźli – zaznacza rzecznik. I zwraca uwagę na to, że obecnie większość powiatów byłaby „żółta” lub „zielona”.
Abramowicz przyznaje też, że nie wie dlaczego rząd porzucił swój plan z listopada. – Obecnie nie widać uzasadnienia w tym, że niektóre branże się otwierają. A przykładowo solaria pozostają zamknięte, pomimo tego, że główny epidemiolog kraju określił, że są one bezpiecznym miejscem. Ale korzystają z tarczy. Płacimy więc pieniądze za zamknięte, bezpieczne solaria, a brakuje pieniędzy na rekompensaty dla innych przedsiębiorców, w dużo bardziej dramatycznej sytuacji - podsumowuje.