Wygląda jak rugby, ale ma też coś z piłki nożnej. Futbol australijski to ciągle nowy i mało znany sport w Polsce. Od tego roku Lublin również ma swoją drużynę – Hornets – która poszukuje chętnych do wspólnej gry
– Futbolem australijskim interesuję się od 10 lat, a dowiedziałem się o nim z telewizji. Do tej pory ciężko mi było kogokolwiek zainteresować tym sportem. Nie miałem nawet piłki, ale dostałem ją w tamtym roku od mojej narzeczonej na urodziny. Pomyślałem, że skoro jest piłka, to trzeba ją jakoś wykorzystać – tłumaczy Łukasz Matuszuk, założyciel pierwszej drużyny futbolu australijskiego w Lublinie – Hornets Lublin.
Jest to dyscyplina, która w Polsce po raz pierwszy pojawiła się w 2015 roku. Na swoje treningi zapraszała wtedy ekipa Bydgoszcz Wildcats. Ta próba się jednak nie powiodła. Cztery lata później w Warszawie grupa Australijczyków postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zakorzenić swój narodowy sport nad Wisłą. Efekt jest taki, że futbol australijski ma swoją federację w naszym kraju – AFL Polska. Na jej stronie czytamy, że w Polsce regularne treningi prowadzą zespoły z Warszawy, Wrocławia, Nysy i Bydgoszczy. Od niedawna w tym gronie jest również Lublin.
O co w tym chodzi?
Na pierwszy rzut oka futbol australijski ma wiele wspólnego z rugby i futbolem amerykańskim. Z kolei Łukasz Matuszuk nazywa ten sport „piłką nożną na sterydach”. W dużym skrócie: nie ma żadnych ochraniaczy ani kasków, nie ma rzucania piłką, ani kontaktu powyżej ramion czy poniżej kolan (jak podaje AFL Polska). Piłka ma kształt niemal identyczny jak w wymienionych wyżej dyscyplinach.
W jednej drużynie jest 22 graczy – 18 na boisku i 4 na ławce rezerwowych – a zmiany są lotne, czyli mogą być robione w dowolnej chwili. Podobnie jak w rugby czy futbolu amerykańskim, gracza z piłką można zatrzymać. Piłkę można podawać poprzez kopnięcie, bardzo charakterystyczne uderzenie pięścią albo z ręki do ręki. Nie wolno jej natomiast rzucać.
Boisko do futbolu australijskiego jest owalne i może mieć nawet 185 metrów długości i 155 metrów szerokości. Na dwóch przeciwległych końcach ustawione są po cztery słupki. Jeśli zawodnik kopnie piłkę między dwa środkowe, wyższe, to drużyna zdobędzie 6 punktów. Jeśli z kolei trafi pomiędzy wyższy a niższy słupek, to zaliczy 1 punkt.
Futbol po lubelsku
W Lublinie futboliści spotykają się od końca lipca. Na niedzielnym treningu przy ul. Judyma było 9 osób. Co ciekawe, futbol australijski przyciągnął nie tylko Polaków, ale również zagranicznych studentów z Wyższej Szkoły Społeczno-Przyrodniczej w Lublinie. – Jest mi strasznie zimno – śmieje się Trish T Chatsika z Zimbabwe, która na listopadowych zajęciach była ubrana w koszulkę z krótkim rękawem i krótkie spodenki. – Studiuję pielęgniarstwo na uczelni im. Wincentego Pola. Tam dowiedziałam się o tym sporcie. Łukasz jest trenerem, który tłumaczy nam wszystko na język angielski, dzięki temu jest nam łatwiej – wyjaśnia.
Jak dodaje, to był już jej trzeci trening z drużyną Hornets Lublin. – Widzę u siebie progres. Wcześniej nie wiedziałam nic o tym sporcie. Myślałam, że jest to bardzo podobne do rugby, które uprawiałam w szkole średniej. Ale tutaj zupełnie inaczej używa się rąk i nóg – tłumaczy.
– Skontaktowałem się z Philem Forbesem, prezydentem futbolu australijskiego w Polsce. Powiedział mi, ze w Lublinie będzie jeszcze jedna osoba, która będzie zainteresowana tym sportem – Damian Staliś. To kadrowicz, podstawowy reprezentant Polski, który do tej pory mieszkał i grał w Warszawie. Teraz przeprowadził się do Lublina i jest naszym głównym trenerem. Dzisiaj go akurat nie ma – przyznaje Łukasz Matuszuk.
Drużyna Hornets cały czas szuka nowych adeptów futbolu australijskiego. – Nie robimy żadnych rekrutacji. Każdy, kto chce, może przyjść i zobaczyć, jak to wygląda. Otwieramy się na wszystkich – zaprasza założyciel zespołu. Futboliści spotykają się co niedzielę o godz. 14 na orliku Arena Węglin przy ul. Judyma w Lublinie.
Jest co robić
Póki co, w Polsce futbol australijski raczkuje. Nie ma w pełni profesjonalnego boiska, chociaż były już przymiarki do tego, żeby skorzystać z uprzejmości warszawskich krykiecistów. Na razie jednak pozostaje to w sferze planów.
W połowie września reprezentacja Polski – Polish Devils – pojechała do Wiednia na EuroCup. Jak podaje AFL Polska, to był pierwszy turniej, na którym kadra zagrała w pełni polskim składem. Biało-Czerwoni pokonali zespół z Graz (Austria) i Budapesztu (Węgry), przegrali za to z gospodarzami i ekipą z Pragi (Czechy).
Na początku października w Warszawie odbył się turniej Syrenka Cup, w którym Warsaw Boars pokonali stołecznego rywala z Bisons 48:43. Zawodnicy z Lublina wsparli obie te ekipy: Jan Pacocha był „bizonem”, a Marcin Patejuk „dzikiem”.