(fot. Piotr Michalski)
Rozmowa z Hubertem Szymajdą, zwycięzcą walki wieczoru podczas Lubelskiej Gali Sportów Walki
Pana pojedynek z Łukaszem Bieńkiem określano mianem Bitwy o Lubelszczyznę. Hasło chwytliwe i szumne, ale się sprawdziło...
- To prawda. To był małpi styl. Chciałem w pierwszej rundzie trzymać się planu i walczyć w stójce. Dostałem jednak potężny cios i musiałem improwizować jak rasowy jazzman. Udało się i cieszę się ze zwycięstwa.
Poczuł pan cios Bieńka?
- Myślałem, że ktoś wyłączył w hali światło. Szybko się jednak zebrałem i starałem się nie panikować. Zachowałem chłodną głowę. Ten pojedynek po raz kolejny pokazał, że w MMA niczego nie można zaplanować.
Zwyciężył pan dzięki postawie parterze. W tej płaszczyźnie mocniejszy wydawał się przeciwnik...
- Początkowo nie miałem pomysłu jak go skończyć. Bałem się, że kiedy zajdę za plecy, to mnie zrzuci. Tak robią przecież zapaśnicy. Obniżyłem się więc na biodrach i słuchałem narożnika. Bieniek dobrze bronił głowy, ale mój narożnik świetnie pracował. Pomyślałem, zebrałem siły i przeprowadziłem decydującą akcję.
Nie ma co ukrywać, Łukasz Bieniek zaskoczył jednak swoją znakomitą postawą.
- Tak, zwłaszcza tym ciosem w stójce. Może to była wina lekkiej rdzy, bo od dawna nie walczyłem. Wycieram jednak kurz i idę dalej. Chcę podkreślić, że Bieniek to dla mnie półtora gościa i mam do niego wielki szacunek. On pracuje na co dzień jako górnik i łączy ten zawód ze swoją pasją. Zawsze mu kibicuję i to pewien wzór dla mnie. Niejednokrotnie utarł mi nosa w czasie walk amatorskich. Lubimy się i pamiętajmy, że to tylko sport. MMA to zdrowa sportowa rywalizacja, która ma w sobie mnóstwo dobrych emocji.
Zaimponował pan siłą spokoju...
- Ponad rok pracy z psychologiem sportowym zrobił swoje. W klatce największym problemem jestem ja i mój chaos.
Po tej walce można powiedzieć, że Hubert Szymajda wrócił na dobre tory?
- Tak, wracam na dobrą drogę. Zaliczyłem ostatnio dwie porażki. Przegrana z Jerrym Kvarnstromem była wpadką. Natomiast klęska z Shamilem Musaevem była zasłużona. To jedna z najciekawszych postaci w KSW, a ja po prostu nie dałem mu rady. Odrabiam jednak pracę domową i znowu od początku buduję drogę na szczyt.
KSW pewnie jednak nadal kusi?
- Na razie to KSW spróbowało mnie rzucając do klatki z Musaevem. Nie wolno jednak przekreślać sportowców, którzy przegrali jedną czy drugą walkę. Wyciągnąłem z tej gorszej serii wnioski i jestem teraz innym zawodnikiem – bardziej doświadczonym i dorosłym.
Jakie ma pan teraz plany?
- Odpocząć i świętować swoje urodziny. Później zobaczymy, jakie spłyną oferty Szykuję się jednak do walki o pas TFL. Mam już 32 lata, co zmusza mnie, żeby narzucić większą presję w sprawach walk. Pas TFL jest na pewno kluczem do wielu drzwi i większych organizacji czy zarobków.