Rozmowa z Kai James, koszykarką Pszczółki Polski Cukier AZS UMCS Lublin
- Jak się czujesz w Lublinie?
– Wszystko jest bardzo dobrze. Drużyna ciepło mnie przyjęła i dobrze czuję się w tym mieście.
- Wyczytałem bardzo ciekawą rzecz na Twój temat – masz dziesięcioro rodzeństwa, to prawda?
– Tak, jestem dziewiątym dzieckiem w rodzinie, mam jeszcze młodszego brata i siostrę.
- Jak to jest dorastać w takiej dużej rodzinie w USA?
– Na pewno była między nami taka rywalizacja. Jedzenia starczało, żeby po prostu funkcjonować. Dlatego trzeba było być pierwszym w kolejce, przed resztą rodzeństwa. Ale to były naprawdę zabawne czasy.
- A czy każdy z was miał okazję realizować się w tym, w czym chciał?
– Dorastanie w dużej rodzinie, to przede wszystkim korzystanie ze wszystkich małych okazji, które się otrzymuje. Uprawianie sportu zdecydowanie otwiera możliwości do robienia tego, o czym nawet wcześniej nie marzyłam.
- Ile twojego rodzeństwa zajmuje się sportem? Wiem, że Twój brat Joel gra w koszykówkę w Japonii.
– Zgadza się. Moja młodsza siostra właśnie skończyła grę na uniwersytecie, a mój młodszy brat dopiero trafił na uczelnię i będzie grał w futbol.
- Kto w takim razie jest najlepszym koszykarzem w rodzinie?
– Oczywiście, że ja (śmiech).
- Kiedy grałaś na Florida State University, to byłaś częścią bardzo mocnego zespołu, który przez cztery sezony wygrał 106 meczów. Jak wam się to udało?
– Na pewno kosztowało nas to dużo pracy, dużo czasu spędzonego w hali. Wiele rzeczy musiałyśmy dopracowywać do perfekcji, a nie tylko robić coś raz i uznawać, że już nam to wystarczy.
- Byłaś także członkinią reprezentacji kraju do lat 17 na Mistrzostwach Świata w 2012 roku, kiedy wygrałyście złoty medal. Czy w takim wieku w Stanach jest duża konkurencja, żeby trafić do kadry?
– Bardzo duża. Myślę, że 90 procent tych dziewczyn, to zawodniczki, które grają obecnie w WNBA. Dlatego uważam, że granie z nimi i przeciwko nim w tak młodym wieku dało mi dużo pewności, żeby podążać za swoimi marzeniami.
- W ubiegłym sezonie grałaś na Białorusi w zespole Tsmoki Mińsk. Ile nauczyłaś się przez ten czas na temat europejskiej koszykówki?
– Tak naprawdę, to nauczyłam się całkiem sporo. Najlepiej po prostu jest samemu tego doświadczyć, wtedy można dużo się nauczyć. Ta koszykówka różni się trochę od tej w Stanach Zjednoczonych. Dla mnie, to wszystko sprowadza się do dostosowania się do sytuacji i uczenia się gry na bieżąco.
- Jak myślisz, jak w takim razie odnajdziesz się w polskiej koszykówce?
– Moim zdaniem, koszykówka to koszykówka, niezależnie od tego, gdzie trafisz. Poziom rozgrywek może być różny, ale gra pozostaje ta sama. Kiedy już zrozumiesz co należy robić poprawnie, to gra zaczyna dla ciebie zwalniać. Tak się właśnie dzieje teraz ze mną, moi trenerzy i koleżanki z zespołu ciągle uczą mnie czegoś nowego.
- Trener Wojciech Szawarski powiedział mi, że liczy głównie na twoją energię i zaangażowanie. Czy to właśnie może być twoją mocna strona?
– Jak najbardziej. Sądzę, że mogę wnieść dużo energii do tego zespołu. Razem z pozytywnym nastawieniem i ekscytacją z gry w koszykówkę.
- Czy jest coś, co chciałabyś osiągnąć w tym sezonie?
– Nie mam jakichś indywidualnych celów. Koszykówka to sport zespołowy. W ubiegłym roku drużyna zakończyła rozgrywki w najlepszej „szóstce”, a teraz chcemy powalczyć o najlepszą „czwórkę”.