ROZMOWA Z Mateuszem Dziembą, zawodnikiem TBV Startu Lublin
- Jak zdrowie?
– Mam zgodę od lekarza, żeby wrócić do gry. Ciało też powoli wraca, waga, mięśnie to samo. Muszę jednak popracować nad basketem. Jestem dopiero drugi tydzień w gierce pięciu na pięciu. Z powodu kontuzji przez ostatnie miesiące niewiele byłem w stanie robić, jeżeli chodzi o te koszykarskie rzeczy. Próbowałem ćwiczyć na siłowni, żeby podtrzymać kondycję, oczywiście bez przesady, żeby nie obciążać za bardzo ciała. Na szczęście teraz już mogę pracować na pełnych obrotach.
- Dzięki przerwie w rozgrywkach Energa Basket Ligi miałeś okazję wystąpić już w dwóch meczach II ligi. Jak wrażenia?
– Najlepiej gdybyśmy o tym w ogóle nie rozmawiali (śmiech). A tak na poważnie, to nie ma czego oceniać po tych spotkaniach. To było takie przetarcie i wdrażanie się pomału. Bardziej uważałem na siebie, żeby nic się nie stało niż walczyłem, żeby rzucać się na piłkę. Robiłem wszystko z głową i bez pośpiechu, żeby krok po kroku wracać do dyspozycji.
- Twój transfer do Lublina to chyba na razie przede wszystkim sporo pecha. Drugi sezon i przydarzyła się druga kontuzja, która wyeliminowała cię z gry na dłuższy czas...
– Nie patrzę na to w ten sposób. Pierwsza kontuzja nie miała zbyt wiele wspólnego z Lublinem, bo akurat doznałem urazu na kadrze. Druga to też nietypowa sytuacja, bo pechowo upadłem na rękę. Szkoda, bo akurat na początku rozgrywek czułem się znakomicie i miałem nadzieję, że to może być przełomowy sezon dla mnie. Stało się jednak, jak się stało. Staram się już o tym nie myśleć. Wcześniej za często nie narzekałem na zdrowie. Owszem, były problemy z kolanami, ale to sprawy przeciążeniowe. Z takich poważniejszych rzeczy dopiero przed rokiem była ta kontuzja stopy.
- Na ile obecnie oceniasz swoją formę?
– Na razie zupełnie nie ma co oceniać (śmiech). Wiadomo, że powroty są najgorsze. Trzeba od nowa poczuć grę i piłkę. Z każdym dobrym zagraniem nabierasz pewności siebie. Na razie mi tego brakuje. Robię jednak co mogę, żeby dojść do siebie. Przychodzę wcześniej, zostaję też po treningu, żeby spokojnie popracować i mam nadzieję, że prędzej niż później efekty będą widoczne.
- Możesz jednak spokojnie wracać do formy, bo nawet bez ciebie drużyna radziła sobie bardzo dobrze...
– No właśnie. Pewnie na razie i tak nie mógłbym liczyć na dużo minut, bo chłopaki naprawdę grają świetnie. Nikt też nie odda mi przecież miejsca w składzie za darmo. Trzeba sobie na to wszystko zapracować. Można powiedzieć, że znowu zaczynam od zera. Mam jednak nadzieję, że trener znowu mi zaufa i ponownie stanę się ważną częścią tego zespołu.