W niedzielę Pszczółka Start Lublin zagra we Wrocławiu z miejscowym Śląskiem. Stawka tej rywalizacji jest olbrzymia
Do końca sezonu zasadniczego „czerwono-czarnym” pozostało jeszcze dziesięć spotkań. I chociaż stwierdzenie, że najważniejszy jest najbliższy mecz wydaje się trącić myszką, to jednak najbardziej pasuje do niedzielnego spotkania.
Patrząc na tabelę można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że do fazy play-off z pierwszego miejsca przystąpi Enea Zastal BC Zielona Góra. Miejsca 2-5 zostaną natomiast rozdzielone pomiędzy Legię Warszawa, WKS Śląsk Wrocław, Pszczółkę Start Lublin i Arged BMSlam Stal Ostrów Wielkopolski. Pszczółka powinna robić wszystko, żeby sezon zasadniczy skończyć na minimum trzeciej pozycji. Zajęcie czwartego lub piątego miejsca sprawi, że już w ćwierćfinale play-off lublinian będzie czekać ciężka batalia. Jeżeli uda im się ją przejść, to w półfinale trafią na hegemona z Zielonej Góry. Żan Tabak skonstruował bardzo mocny zespół, który jest murowanym faworytem do mistrzostwa, więc wskazane byłoby jak najpóźniej spotkać Zastal na swojej drodze.
Lublinianie na razie zajmują w tabeli piątą pozycję. Mają jednak o mecz lub dwa mniej niż wyprzedzający ich przeciwnicy. Pokonanie w niedzielę Śląska pozwoliłoby im nie tylko utrzymać się w peletonie, ale również zająć w nim niezłą pozycję przed rywalizacją na finiszu.
Trzeba jednak pamiętać, że o triumf we Wrocławiu nie będzie łatwo. Śląsk to bardzo dobra drużyna. Zespół Olivera Vidina udowodnił to już w pierwszej rundzie, kiedy w hali Globus doznał pechowej porażki 76:79. Wówczas akcję na zwycięstwo miał Strahinja Jovanović, ale przestrzelił w prostej sytuacji. Serb zaliczył w Lublinie najlepszy występ w tym sezonie, a zawody zakończył z 29 pkt na koncie. Uznanie musi budzić również ostatnia zwycięska seria Śląska, który rozstrzygnął na swoją korzyść pięć spotkań z rzędu. Rywali miał wysokiej próby, bo w pokonanym polu pozostał m.in. Zastal czy Anwil Włocławek. Ten ostatni został rozbity aż 107:77.
Kluczową sprawą w przypadku lublinian powinna być umiejętność regeneracji po podróżach. „Czerwono-czarni” we wtorek w dalekiej Saragossie kończyli swoje występy w Koszykarskiej Lidze Mistrzów. Podopieczni Davida Dedka po raz kolejny przegrali, ale na tle silnego rywala z ACB pokazali się z bardzo dobrej strony. – Reprezentowanie Polski na arenie europejskiej było dla nas olbrzymim zaszczytem. Odebraliśmy znakomitą lekcję od najlepszych zespołów w Europie, a zdobyta wiedza powinna zaprocentować w przyszłości. Co do wtorkowego spotkania, to myślę, że zagraliśmy całkiem dobrze i możemy być dumni ze swojej postawy – powiedział Mateusz Dziemba, kapitan Pszczółki.
Czasu na odpoczynek nie ma zbyt dużo, bo lublinian czeka kolejna daleka podróż. Wyjazd do Wrocławia jest jedną z dłuższych eskapad i na pewno może on negatywnie odbić się na dyspozycji zawodników Pszczółki. Z drugiej strony jednak w zespole czuć pewne podekscytowanie ostatnimi ruchami kadrowymi. Zaangażowanie Thomasa Davisa i Devina Searcy’ego sprawiło, że lublinian znów wymienia się w gronie kandydatów do podium. Ten drugi we Wrocławiu zaliczy debiut w Energa Basket Lidze. Na razie 31-letni center w barwach Pszczółki miał okazję zagrać jedynie w BCL, ale meczu w Saragossie nie będzie zbyt dobrze wspominać. Zdobył w nim tylko 4 pkt, ale naprzeciw siebie miał Tryggvi Hlinasona, jednego z najlepszych środkowych w ACB.
Niedzielny mecz rozpocznie się o godz. 17.35. Bezpośrednią relację z Wrocławia przeprowadzi Polsat Sport Extra.