Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Sport

21 lipca 2020 r.
16:19

Moje podium – Andrzej Frączkowski

Na pożegnaniu Janusza Cieślińskiego, wybitnego lubelskiego sportowca, w tle Stanisław Zalewski<br />
Na pożegnaniu Janusza Cieślińskiego, wybitnego lubelskiego sportowca, w tle Stanisław Zalewski
(fot. Archiwum A. Frączkowskiego)

„Moje podium” to cykl reportaży o ludziach sportu, którzy kiedykolwiek w swojej karierze zdobywali medale i stawali na podium. Bohaterami są nie tylko sami sportowcy, ale także trenerzy, szkoleniowcy, działacze – ci wszyscy, którzy mieli swój udział w zdobywanym medalu. To przecież także ich zasługa.

AdBlock
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować

Te reportaże to opowieści nie tylko o nich, to również dokument czasów, w których trenowali, brali udział w zawodach. Ich bohaterami są sportowcy w rożnych wieku i różnych dyscyplin. Często już zapominani, ale łączy ich jedno – znają nie tylko smak zwycięstwa, ale i gorycz porażki. Skupmy się jednak na tym pierwszym. Zapraszamy na sportową podróż w przeszłość.

„Moje podium” powstało pod patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O lubelskim sporcie wie prawie wszystko. Poznał go jako sportowiec, potem jako wieloletni działacz. W Polsce zasłynął tym, że jako pierwszy ściągnął do klubu czarnoskórego koszykarza. 

Wojenne przeżycia

Był wtedy dzieciakiem. Sporo pamięta  z czasów wojny. Niektórych zdarzeń nie zapomni do końca życia. Niektóre omal nie zakończyły się tragicznie.

- Wojna - wojną, ale my, dzieci niewiele z tego rozumieliśmy. Wiedzieliśmy, że przyszli najeźdźcy w obcych mundurach, że są jakieś aresztowania, ale co taki kilkulatek jak ja, wtedy z tego rozumiał? Chodziłem do szkoły, bawiliśmy się na podwórku, graliśmy w piłkę.

Pewnego razu młody Jędrek razem z innymi kolegami urządzili wyścigi papierowych łódek. Spuszczali je rynsztokiem w dół ul. Chopina. Meta była w okolicach obecnego hotelu Victoria.

- Szliśmy gromadą wzdłuż ulicy, pilotując ten wyścig. Moja łódka prowadziła. Byłem tak zaaferowany, że nie zauważyłem stojących na chodniku żandarmów. Patrzyłem jedynie na moją  łódkę i nagle wpadłem na jednego z nich. Zapamiętałem, że na piersiach miał charakterystyczną dla tej formacji dużą blachę z identyfikatorem. Stanąłem mu na nogę. Nic takiego się nie stało, ale ten szkop dał mi takiego kopniaka, że wylądowałem na środku ulicy i poździerałem kolana. Nie czekałem, co będzie dalej, tylko od razu zwiałem do domu. Najadłem się sporo strachu.

Drugim razem już nie miał tyle szczęścia

- Mieszkaliśmy przez pewien czas na Głębokiej, bo z domu na Żniwnej, gdzie mieszkam do dzisiaj, wygonili nas Niemcy. Urządzili w nim sztab artylerii przeciwlotniczej, a bateria znajdowała się w miejscu dzisiejszej hali Globus. Na tej Glinianej mieliśmy ogród, który przylegał do cmentarza, a sama ulica była dużą, polną drogą. Codziennie przyprowadzano w to miejsce więźniów z Majdanka. Kopali rowy przeciwczołgowe. Ojciec regularnie dawał mi papierosy i chleb, żebym podrzucał więźniom, mimo że wiązało się to z dużym ryzykiem.

Pewnego razu przelazłem bez trudu przez dziurę w płocie i kiedy chciałem już rzucić zawiniątko z „prowiantem”, zobaczyłem wokół siebie wartowników. Padły jakieś przekleństwa, a ja niewiele myśląc rzuciłem się do ucieczki. Drogę do domu miałem odciętą. Zacząłem biec w kierunku muru cmentarza. Byłem na tyle sprawny, że udało mi się uciec. Prawie. A prawie – jak wiadomo – robi dużą różnicę.

Kiedy już byłem na górze ogrodzenia, dopadł mnie wartownik i zdzielił z całej siły drewnianym drągiem w nogę. Gdyby trafił w głowę – byłoby po mnie. Poczułem straszny ból, ale na szczęście dla mnie upadłem po drugiej stronie muru. Bałem się, że wartownicy będą mnie szukać, ale odpuścili. Leżałem przerażony tuż koło jakiegoś grobu. Kiedy spojrzałem na nogę, zobaczyłem, że jest wygięta w nienaturalny sposób, a z rozerwanej nogawki wystaje kawałek kości. Miałem otwarte złamanie. Nie byłem w stanie się ruszyć.

Na całe szczęście dla mnie, całe to zdarzenie widział jeden z moich kolegów. Od razu pobiegł do ojca. Byłem uratowany. Kiedy tato zobaczył moją nogę, zbladł. W domu unieruchomił ją, wsadzając w łupki. Nie było mowy o spaniu. Bolało. Rano ojciec zapakował mnie na jakiś wózek i zawiózł do przychodni na Hipoteczną. Całą drogę jęczałem, bo metalowe koła podskakiwały na bruku i jeszcze bardziej bolało.  Przyjął nas wspaniały lekarz. Żyd. Tak mi fachowo złożył nogę, że wkrótce mogłem chodzić. Żadnych powikłań. Potem się dowiedziałem, że zginął na zamku.

Pod koniec wojny mogliśmy wrócić do naszego domu przy Żniwnej. Niemców już nie było. Tak nam się wydawało. Kiedy uszczęśliwiony biegałem z radością po swoim ogrodzie, natrafiłem na dwóch Niemców. Leżeli pod dużym krzakiem. Nie żyli.

Andrzej Frączkowski pierwszy prawdziwy mecz piłkarski obejrzał tuż po okupacji

Na mecz zabrał go ojciec. Było to latem 1944 r. Stadion mieścił się przy ul. Okopowej – tu, gdzie dziś stoi budynek DOKP. Chodziłem do szkoły SP 9 przy ul. Narutowicza 33. Nie pamiętam niestety kto z kim grał, ale tak mi się to spodobało, że za tydzień już sam poszedłem na stadion. Bez ojca. Oczywiście nie przyznałem się, gdzie idę. Byłem wtedy dopiero w drugiej klasie, ale drogę już znałem. Moim sąsiadem ze szkolnego podwórka był m.in. Henio Kukier, przyszły mistrz Europy w boksie.

Ojciec Andrzeja Frączkowskiego, wzięty w mieście geodeta, nie przypuszczał, że jego syn od tego pamiętnego meczu całkowicie będzie już oddany sportowi; jako zawodnik (bez większych sukcesów), potem działacz. Ten drugi mecz przy Okopowej pan Andrzej pamięta do dzisiaj.

Lublinianka grała z Czuwajem Przemyśl. Do przerwy wygrywała 1:0 po golu Tadeusza Różyły, a po przerwie nie dała szans gościom i wygrała aż 9:1. Od tej pory na stadionie pojawiałem się nawet kilka razy w tygodniu; chciałem obejrzeć każdy mecz. Pieniędzy oczywiście nie miałem na bilet, ale były inne drogi. Można było się wspiąć na otaczający boisko wysoki mur, albo na dachy lub klatki schodowe sąsiednich kamienic. Stąd też była dobra widoczność. Wiele meczów kończyło się niecodziennymi wynikami, jak chociażby mecze Lublinianki z Lewartem, Garbarnią, czy Sygnałem, bo bywało 15:0 lub 17:1.

Wkrótce mały Jędrek miał już swoje pierwszego idola

Był nim Oblicki, bramkarz Sygnału: niski, nie miał chyba nawet 170 cm, ale wyróżniał się tym, że był zawsze ubrany na czerwono – łącznie z czapeczką. Bardzo mi się to podobało.

Za pewien czas z kibica piłki nożnej stał się miłośnikiem boksu. To za sprawą pierwszego meczu bokserskiego, który po wojnie odbył się pod gołym niebem – oczywiście na stadionie przy Okopowej. To był mecz z okazji Święta Majdanka. Ring stanął na stadionie przed drewnianą, niewielką trybuną.

Kibice ostrzyli sobie zęby na pojedynek w wadze średniej Zielińskiego, najlepszego lubelskiego przedwojennego pięściarza z Antonim Kolczyńskim – krajową gwiazdą tamtych lat. „Kolka” wyskoczył na ring w efektownym szlafroku i po długim oczekiwaniu zobaczył w przeciwnym narożniku nie Zielińskiego, lecz ogolonego na zero rekruta. Był to przyszły wielokrotny medalista mistrzostw kraju Trzęsowski. Walka trwała krótko, a oczywiście Kolczyński był zwycięzcą.

Z nadejściem zimy, skończyło się kibicowanie na Okopowej

Lubelski sport skupił się w jedynej wówczas w mieście sali sportowej w klubie oficerskim na Żwirki i Wigury.

- Ciągnęło mnie do sportu. Na sali byłem prawie codziennie. Podpatrywałem treningi siatkarek, lekkoatletów, koszykarzy. Pamiętam też mecz siatkówki, w których grały pary mieszane. Jedna z nich szczególnie się wyróżniała – był to Zdzisław Niedziela, późniejszy trener koszykarzy Startu oraz mama Tomka Wójtowicza, jednego z najwybitniejszych siatkarzy świata. Ale najbardziej ciągnęło mnie wtedy do boksu.

Gospodarzem sali był p. Potarański. Przeganiał dzieciaki, które ciągle pałętały się po obiekcie. Ale nie małego Andrzeja…

- Miałem swoich „opiekunów”. Jednym był Jan Żylisko, wielkie chłopisko z wagi ciężkiej. Drugi to Ryszard Guzy, który walczył w wadze koguciej. To byli znani wtedy zawodnicy. Miałem u nich fory, bo nie tylko czyściłem im buty, ale jak trzeba było, to robiłem też zakupy. Koledzy nie kryli zazdrości, widząc z kim się przyjaźnię. Nikt mi nie podskoczył.

Sam również próbował grać

W klubach, które dopiero powstawały, nikt się specjalnie nie kwapił do szkolenia dzieciaków. Każdy klecił skład jak mógł, żeby tylko jak najszybciej grać. Ludzie byli spragnieni sportu. Każdy mecz w jakiejkolwiek dyscyplinie przyciągał wielu widzów. Mieliśmy na dzielnicy (a mieszkałem w okolicach ul. Nadbystrzyckiej) całkiem niezłą paczkę i graliśmy praktycznie we wszystko.

Zaczynaliśmy oczywiście - jak większość - od piłki nożnej. Jedynym, który miał prawdziwą, skórzaną piłkę był syn ogrodnika - Wawrzyszak. Taka piłka była wówczas marzeniem każdego chłopaka. Większość z nas miała szmacianki lub piłki wycięte z gąbki. Taką piłką najgorzej było grać po deszczu, bo była namoknięta i bardzo ciężka.  Graliśmy głównie na placu cegielni przy Glinianej. Słupki bramek wyznaczały kamienie lub ubrania. O tym, czy piłka przeleciała „nad poprzeczką” – to już było nasze widzimisię.

Kiedy wspominam swoje dzieciństwo, to sam się czasami dziwię, że jestem cały i zdrowy

 Byliśmy młodzi  i pomysły mieliśmy różne. Ja na przykład któregoś razu chciałem udowodnić kolegom, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych i próbowałem wejść na komin cegielni przy Glinianej. Prawie dotarłem na sam szczyt, ale niestety ostatnie metalowe uchwyty wewnątrz komina, po których się wchodziło, były bardzo poluzowane i odpuściłem. Ale i tak nikt wyżej ode mnie nie wszedł.

W zimie przyszła moda na hokej. Graliśmy na zamarzniętych stawach – tu, gdzie dziś są budynki Politechniki Lubelskiej. Z tym hokejem to nie było łatwo, bo miejscowi chłopi wyrąbywali na stawach lód i wywozili go do zakładów mięsnych. Chłodni wówczas nie było. I w ten sposób niejeden raz „popsuli” nam lodowisko, a zdarzało się, że co rusz ktoś wpadał w przerębel. Pamiętam, że i mi się to zdarzyło. Jak przyszedłem do domu i zdjąłem spodnie, to stały na baczność. Ale wtedy i mrozy były siarczyste, a nie to co dzisiaj. Hokejki miałem stare, kije robiło się samemu; orłem w tej dyscyplinie jednak nie byłem. Z kolegów-hokeistów najlepszy był Staszek Kawecki, grał potem w Legii. Staszek był także żużlowcem.

W dzielnicowej, sportowej paczce brylował Marian Josicz, późniejsza gwiazda lubelskiej operetki, a także bracia Bryczkowscy: Stasio i Mietek, Leszek Dziekoński, Bronek Isztok, Janek Boryc, Rysiek Sochaj, Romek Podleśny i wielu innych.

Moja przygoda zawodnicza

Najpierw była piłka nożna w trampkarzach Spójni. Trenowaliśmy na łąkach przy torze wyścigów konnych (dzisiaj teren LKJ). W wojsku grałem w A-klasowej Kadrze Rembertów i B-klasowym Pocisku Chełm. W zimie było trochę hokeja i tenisa stołowego. Trzy razy  walczyłem też na ringu bokserskim na mistrzostwach Województwa LZS.

Byłem wszechstronnym chłopakiem, ale w sporcie trzeba było być systematycznym. A tutaj i koledzy czekali, a w soboty nie wypadało nie być na zabawie tanecznej.

Przed wojskiem zdążyłem jeszcze pograć w kosza w Budowlanych, i w siatkówkę w Zrywie. Grałem też na mistrzostwach okręgu warszawskiego w jedenastoosobowej piłce  ręcznej. Były też kajaki w lubelskim LPŻ. Mile wspominam ten okres. To w tej dyscyplinie zaliczyłem swój pierwszy letni obóz, w Firleju.

Pamiętam, że jechaliśmy w kilkunastu lublinkiem pełnym kajaków. Szosy jeszcze nie było, droga biegła po piaskowych wydmach.  Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że mamy do dyspozycji jedynie miejsce na postawienie baraku. Były za to pustaki, deski i miejscowy spec budowlany. Mieliśmy oczywiście wybór: spać w lesie, albo brać się do roboty. Wybraliśmy to drugie, dzięki czemu mieliśmy gdzie spać. Jedzenia też nie brakowało, bo w Lublinie przed odjazdem dostaliśmy konserwy – tuszonki. Ziemniaki mieliśmy na miejscu. 

Pod koniec obozu dostaliśmy ważne zadanie. Mieliśmy wyławiać z jeziora spadochroniarzy, którzy brali udział w pokazach nad Firlejem. Nie do końca mi się to udało, bo kiedy dopłynąłem do „swojego” skoczka, to ten tak niefortunnie gramolił się do kajaka, że i ja wpadłem do wody.

W Krakowie nie miałem szczęścia

W trakcie służby wojskowej w Białobrzegu, po mistrzostwach okręgu wysłali mnie wraz z Frankiem Mazurkiem - piłkarzem Unii Tarnów, do Krakowa, do jednostki „Czerwonych Beretów”. Po kilku sprawdzianach Franek „załapał” się do kadry miejscowego Wawelu. Mnie niestety przyszło wracać.

Pobyt w Krakowie miał jednak swoje plusy. Pan Andrzej skończył kurs instruktora WF. Po powrocie do cywila spotkał Wacława Korzeniowskiego, swego byłego nauczyciela Przysposobienia Wojskowego, późniejszego dyrektora Traweny w Trawnikach i lubelskiego Lubgalu - dużych zakładów odzieżowych. Znał młodego Frączkowskiego, wiedział że jest zapalonym sportowcem. - Jesteś najbardziej wesołym człowiekiem, jakiego znam – powtarzał często. Teraz, widząc znowu dawnego ucznia, rzucił krótko: - Ty Andrzej, jesteś skazany na pracę w sporcie i zaproponował mi pracę w Radzie Wojewódzkiej LZS. I tak się zaczęło.

Przez te wszystkie lata działalności w sporcie przeżyłem wiele wspaniałych chwil

 Warto było się temu poświęcić. Podium dla Frączkowskiego-sportowca nie było mi pisane, za to w pracę jako sekretarz RW LZS do spraw sportu (przez 20 lat), a później dyrektor KS Start w Lublinie (też przez 20 lat), wkładałem dużo serca i wysiłku, by sportowcy mieli możliwość sięgać po najwyższe trofea.

 Miałem w Starcie olimpijczyków, wielu mistrzów Polski, medalistów. Dużo radości sprawiło mi czwarte – najbardziej nielubiane przez sportowców miejsce - Beaty Hołub na Mistrzostwach Świata w Tokio w 1991 r. Bardzo przeżywałem ten występ. Kiedy Beata wróciła do Lublina, przyszedłem na stadion z kwiatami. - Panie Andrzeju, żaden prezent nie sprawił mi tyle radości, ile te kwiaty od pana – usłyszałem i nie ukrywam, że było to niezmiernie miłe.

Sukcesów nie brakowało. Ewa Pisiewicz, Jolanta Janota, Małgorzata Dunecka, Leszek Dunecki, Danuta Jędrejek, Ireneusz Mulak, Iwona Godula, Dorota Późniak, Mariola Dankiewicz, Jan Raczkowski - to były „moje” gwiazdy. Do elity krajowych szkoleniowców lekkoatletycznych zaliczali się Waldemar Sobieszczuk i Marian Piotrowski. Drużyny koszykarek i koszykarzy ściągały na mecze  tłumy kibiców.

Zespół Zdzicha Niedzieli, grając praktycznie wychowankami, dwukrotnie stawał na podium. Do dzisiaj mam kontakt z wieloma zawodnikami. Irek Mulak zawsze dzwoni przed świętami. Niedawno odwiedziły mnie koszykarki – Dorota Późniak, Iwona Godula i Jolanta Batorska. Przyszły złożyć noworoczne życzenia ze słodyczami, a mój syn Piotrek dostał jak zwykle płytę CD.

Mam w domu wiele pucharów, medali i dyplomów. Jeden z nich, najbardziej okazały, jest dla mnie wyjątkowy. To puchar, który otrzymałem od pracowników fizycznych obiektu, kiedy odchodziłem z klubu. Na tabliczce wygrawerowano tekst: „Gdy odchodzi Prezes, pamięta się krótko -  gdy odchodzi prezes przyjaciel, wspaniały człowiek – to pamięta się  zawsze”.

Dzisiejszy sport

To już nie dla mnie. Nie te klimaty. Nadal śledzę wyniki, oglądam mecze w telewizji, czasami zajrzę na stadion czy halę, ale to wszystko już się zmieniło. Jest tak duża rotacja w zespołach, że trudno zapamiętać zawodników. A już nazwy klubów przyprawiają o zawrót głowy. Co roku inaczej się nazywają. Wiele klubów już nie istnieje, a po wielu dyscyplinach pozostały już tylko wspomnienia. Weźmy chociażby akrobatykę sportową. Byłem pierwszym i ostatnim prezesem okręgowego związku. Niedawno zmarł pierwszy trener tej sekcji – Jan Spratek.

Miał w swoim zespole m.in. siostry Hampel. Bliźniczki. Nigdy ich nie rozpoznawałem. Po zakończeniu kariery prowadziły jako spikerki największe na świecie rewie na lodzie. Była też Aneta Pyś, późniejsza trenerka kadry narodowej Bułgarii. Po nim przez wiele lat akrobatykę „trzymał” Zbyszek Wróblewski, jeden z najlepszych trenerów w kraju, wychowawca wielu medalistów nie tylko w Polsce. Dużą popularnością cieszyło się też kolarstwo. Mieliśmy i tutaj wiele sukcesów – chociażby Pożak, Raczkowski. Ogromnym talentem był Janek Myszak. Zginął tragicznie w Bieszczadach podczas Wyścigu Dookoła Polski.

Pan Andrzej, po przejściu na emeryturę nie spoczął na laurach. Został dziennikarzem sportowym w Dzienniku Wschodnim. Pisał m.in. o boksie, podnoszeniu ciężarów, kolarstwie czy koszykówce. Młodsi dziennikarze bardzo chwalili sobie współpracę z nim, bo szukając informacji, nie musieli korzystać z wyszukiwarki internetowej. Pytali pana Andrzeja. I rzadko kiedy nie otrzymywali poprawnej odpowiedzi.

„Moje podium” powstało pod patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. (fot. Stypendium czerwone)
e-Wydanie

Pozostałe informacje

W drugim meczu półfinałowym play-off Bogdanka LUK Lublin nie sprostała mistrzowi Polski Jastrzębskiemu Węglowi
ZDJĘCIA
galeria

Bogdanka LUK Lublin gorsza od JSW Jastrzębskiego Węgla. W sobotę decydujący mecz

W drugim spotkaniu półfinałowym play-off Bogdanka LUK Lublin przegrała 1:3 z mistrzem Polski JSW Jastrzębskim Węglem. Tym samym do wyłonienia finalisty potrzebny będzie trzeci mecz, w sobotę, w Jastrzębiu

Podlasie pokonało w karnych Orlęta 4:1

Podlasie strzelało karne lepiej od Orląt i zdobyło puchar

W środę rozegrany został finał Pucharu Polski w okręgu Biała Podlaska. Czwartoligowe Orlęta Spomlek mierzyły się z wyżej notowanym Podlasiem. Jak na decydujące spotkanie przystało, emocji nie zabrakło. Po 36 minutach goście prowadzili 2:0, do przerwy było 2:2, a ostatecznie trzecioligowiec wygrał po rzutach karnych 4:1.

Avia nie miała problemów z ograniem Janowianki

Znamy finalistów Pucharu Polski w okręgu Lublin. Derbów Świdnika nie będzie

W środę rozegrano półfinałowe mecze Pucharu Polski w okręgu lubelskim. Faworytami byli trzecioligowcy ze Świdnika. Avia wybrała się na spotkanie z Janowianką i bez problemów wygrała 3:0. W drugiej parze doszło do niespodzianki, bo Świdniczanka po rzutach karnych musiała uznać wyższość Górnika II Łęczna. Co ciekawe, drużyna Łukasza Gieresza przegrała konkurs jedenastek... 0:3.

Whisky w Kosmosie
Koncert
25 kwietnia 2025, 20:00

Whisky w Kosmosie

WHISKY się nie zatrzymuje w propagowaniu funk rockowej misji. Tym razem chłopaki Lubelaky zagrają w klubie w lubelskim klubie Kosmos, w najbliższy piątek (25 kwietnia).

Majówka: jak będzie kursować komunikacja miejska w Lublinie?

Majówka: jak będzie kursować komunikacja miejska w Lublinie?

Więcej kursów nad Zalew Zemborzycki, więcej kursów na Dworzec Lublin. A to dopiero początek zmian w kursowaniu komunikacji miejskiej w Lublinie na długi weekend majowy.

Od lewej marszałek Jarosław Stawiarski, dyrektor Marzena Brzezicka i Maciej Downar-Dukowicz. Na stole - miecz z późnego średniowiecza, jeden z przekazanych zabytków

Arras, miecz i księga, czyli zagraniczne prezenty dla Janowca

Zabytkowy dywan z Francji, francuski miecz z XV wieku oraz XVII-wieczna księga niemieckiego autora trafiły do Muzeum Zamek w Janowcu. Przedmioty o historycznej wartości podarował prywatny kolekcjoner - Maciej Downar-Dukowicz.

Nauka przez zabawę. Centrum Nauki Kopernik zawita do województwa lubelskiego
Naukobus

Nauka przez zabawę. Centrum Nauki Kopernik zawita do województwa lubelskiego

Uczniowie ze Szkoły Podstawowej w Strzeszkowicach Dużych już wkrótce doświadczą nauki w najciekawszej możliwej formie. 24 i 25 kwietnia odwiedzi ich Naukobus z Centrum Nauki Kopernik.

W środę (23 kwietnia) Senat zajmował się ustawą obniżającą składkę zdrowotną dla przedsiębiorców

Składka zdrowotna: Co uchwalił Senat i co zrobi prezydent?

Senat nie wniósł w środę (23 kwietnia) poprawek do ustawy obniżającej składkę zdrowotną dla przedsiębiorców od 2026 r. Zmiana wiąże się z ubytkiem wpływów ze składki do Narodowego Funduszu Zdrowia w kwocie ok. 4,6 mld zł. Według zapewnień Ministerstwa Finansów, luka zostanie pokryta z budżetu państwa.

Tony D.
Nasz patronat
30 maja 2025, 19:00

Święto bluesa w Lublinie

Wszystkich fanów elektrycznego bluesa zapraszamy w piątek (30 maja) do Dzielnicowego Domu Kultury SM „Czechów” w Lublinie. Główną atrakcją będzie występ kanadyjskiego gitarzysty, Tony D.

Radny dopytuje o realizację wyborczych obietnic prezydenta Żuka

Radny dopytuje o realizację przedwyborczych zapowiedzi prezydenta. Jest odpowiedź

Rok po wyborach samorządowych radny PiS Tomasz Gontarz zarzuca prezydentowi Lublina brak transparentności i nieskuteczności w realizacji obietnic wyborczych. W odpowiedzi magistrat przekonuje, że wszystkie deklaracje są w trakcie wdrażania. I że zaplanowano je na pięć lat.

Tysiące wiernych czeka, by pożegnać papieża Franciszka

Tysiące wiernych czeka, by pożegnać papieża Franciszka

Około 100 tysięcy osób czeka na wejście do bazyliki Świętego Piotra, by oddać hołd papieżowi Franciszkowi przed jego trumną.

Pierwszy niedźwiadek stanął w Radzyniu w kwietniu 2024 roku

Pierwszy stanął tuż przed wyborami. Czy nowa władza da szansę niedźwiadkom?

Niedźwiadek Skrzypek od wielu miesięcy czeka swoje miejsce w Radzyniu Podlaskim. Decyzja należy do Radzyńskiego Ośrodka Kultury. Szlak Radzyńskiego Niedźwiadka zapoczątkował w kwietniu ubiegłego roku Robert Mazurek, ówczesny dyrektor ROK.

Burza uszkodziła ci dom? Masz szansę na zasiłek
galeria

Burza uszkodziła ci dom? Masz szansę na zasiłek

Mieszkańcy Puław, którzy ponieśli straty w trakcie wyjątkowo silnej burzy w piątek, 18 kwietnia, mogą otrzymać finansowe wsparcie ze strony miasta. Wnioski przyjmuje Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej.

Atsu, bohaterka gry Ghost of Yōtei
film

Ghost of Yōtei: Data premiery i nowy zwiastun (wideo)

Po katanę i wakizashi sięgniemy już w październiku. A teraz możemy obejrzeć nowy zwiastun Ghost of Yōtei i psrawdzić, co będzie w edycji kolekcjonerskiej.

Historia herbu i Lublina. Przedsiębiorcze dzieciaki odwiedziły lubelskiego koziołka
ZDJĘCIA
galeria

Historia herbu i Lublina. Przedsiębiorcze dzieciaki odwiedziły lubelskiego koziołka

Poznanie lubelskich legend, skąd się wzięła koza w herbie Lublina, a także odczarowywanie kamienia nieszczęścia - lubelskie przedszkolaki odwiedziły Dom Koziołka Lubelskiego.

PKO BP EKSTRAKLASA
29. KOLEJKA

Wyniki:

Jagiellonia - Zagłębie Lubin 1-3
Lech Poznań - Cracovia 2-1
Legia Warszawa - Lechia Gdańsk 2-1
Piast Gliwice - Korona Kielce 1-1
Pogoń Szczecin - Raków Częstochowa 1-0
Puszcza Niepołomice - Radomiak Radom 2-2
Śląsk Wrocław - GKS Katowice 0-2
Widzew Łódź - Motor Lublin 1-2
Stal Mielec - Górnik Zabrze 0-0

Tabela:

1. Raków 29 59 42-19
2. Lech 29 59 54-26
3. Jagiellonia 29 55 50-35
4. Pogoń 29 50 47-30
5. Legia 29 47 52-38
6. Motor 29 43 43-49
7. Cracovia 29 42 51-47
8. Katowice 29 42 40-37
9. Górnik 29 41 39-35
10. Piast 29 38 30-31
11. Korona 29 37 28-38
12. Widzew 29 36 34-43
13. Radomiak 29 35 40-45
14. Zagłębie 29 32 40-45
15. Puszcza 29 27 29-44
16. Lechia 29 27 31-50
17. Śląsk 29 25 33-45
18. Stal 29 25 30-46

ALARM24

Masz dla nas temat? Daj nam znać pod numerem:
Alarm24 telefon 691 770 010

Wyślij wiadomość, zdjęcie lub zadzwoń.

kliknij i poinformuj nas!