(fot. Maciej Kaczanowski)
Rozmowa z Markiem Papszunem, trenerem Rakowa Częstochowa
Co pan czuje po zdobyciu Pucharu Polski?
- Towarzyszą mi olbrzymie emocje. Jest to fantastyczna chwila dla drużyny oraz naszych kibiców. Obchodzimy 100-lecie istnienia klubu i właśnie odnieśliśmy największy sukces w jego historii. Jestem z tego bardzo dumny. Gratuluję też Arce Gdynia znakomitej postawy. Mecz był dla nas bardzo trudny i musieliśmy się mocno napracować, aby pokonać rywala. Naszej rywalizacji towarzyszyły spore emocje i myślę, że one momentami powodowały to, że nie graliśmy, tak jak tego chcieliśmy. Myślę jednak, że i tak zaprezentowaliśmy się z dobrej strony. Byliśmy przede wszystkim bardzo konsekwentni w boiskowym działaniu. Dziękuję wszystkim osobom, które przeszły ze mną tę drogę w Rakowie. To zasługa wielu osób, które budowały ten klub. Olbrzymie słowa podziękowania kieruję też w stronę mojego sztabu trenerskiego. Ci ludzie wykonują kapitalną pracę. Myślę, że warto się codziennie poświęcać, aby móc coś takiego przeżyć. Gratuluję też właścicielowi klubu. Cieszę się, że spełniliśmy jego marzenia. Myślę, że to może być sygnał, aby pchnąć ten klub na jeszcze wyższy poziom organizacyjny i bardziej zjednoczyć środowisko. Na koniec dziękuję żonie Małgorzacie i córce Aleksandrze. To one pozwoliły mi poświęcić się temu projektowi kosztem życia rodzinnego.
Na meczu były obecne władze Częstochowy. Jakiś apel do władz?
- Nie, bo ja jestem tylko trenerem. Patrzę na to jako kibic i chcę, aby futbol w Częstochowie wyglądał jak najlepiej. To nie jest właściwy moment na narzekanie. Teraz trzeba się cieszyć.
Jak przygotowywał pan zespół pod względem mentalnym?
- Do takiego meczu trudno sie przygotować mentalnie, bo rola faworyta mogła nas przytłoczyć. Arka nie miała nic do stracenia, a wszystko do wygrania. Raków natomiast musiał wygrać, a każdy inny wynik byłby sensacją. Zespół uniósł presję ciążącą na nim. Dla mnie ten finał też był nowym doświadczeniem. W końcu nigdy nie grałem takiego spotkania.
Czy pierwsza bramka zasiała w was pewien niepokój?
- Jestem na tyle doświadczonym trenerem, że takie sytuacje nie wybijają mnie z rytmu. Chłopakom też to nie zaszkodziło. Wszyscy zachowaliśmy spokój i chłodne głowy. Szacunek dla nich, że potrafili się tak zachować.
Wejście Davida Tijanicia było wcześniej planowane?
- Przygotowuję na mecz różne scenariusze. Na pewno nie spodziewałem się, ze Zoran Arsenić nie wytrzyma meczu do końca. David Tijanić był przygotowany do gry na dwie pozycje i planowałem, że wejdzie na boisko. Każdy mecz ma swoją historię i zawsze trzeba reagować na bieżąco. Cieszę się, że zrobiłem dobre zmiany, które pomogły drużynie.
Awansowaliście do Ligi Konferencji Europy. Już myśli pan o transferach związanych z grą na międzynarodowej arenie?
- Pracujemy nad transferami. Jesteśmy jednak małym i skromnym klubem, więc nie jest prostą sprawą zebrać właściwy skład.