Rozmowa Z Piotrem Ceglarzem, piłkarzem Motoru Lublin
Piotr Ceglarz pojawił się w drużynie z Lublina w lecie 2019 roku, kiedy żółto-biało-niebiescy występowali jeszcze w III lidze. Co ciekawe, w zespole nie było wówczas Rafała Króla, który nawet w pierwszej kolejce rozgrywek 2019/2020 pomógł Stali Kraśnik pokonać Motor 2:1. „Królik” po raz kolejny pojawił się w lubelskim klubie dopiero w zimie 2020 roku, ale tamten sezon został skrócony ze względu na pandemię koronawirusa. Awans do II ligi podopieczni Mirosława Hajdy wywalczyli wówczas w niecodziennych okolicznościach razem z Hutnikiem Kraków.
Na zaplecze ekstraklasy drużyna Goncalo Feio dostała się po barażach i finałowej wygranej ze Stomilem Olsztyn po rzutach karnych. Ceglarz na pewno zapamięta jednak przede wszystkim wcześniejszy spotkanie o awans. Zdobył wówczas arcyważnego gola w meczu półfinałowym z Kotwicą Kołobrzeg, dzięki któremu udało się doprowadzić do dogrywki. A w niej decydujący cios zadał Dawid Kasprzyk w 116 minucie.
W sumie popularny „Cegi” rozegrał już w żółto-biało-niebieskich barwach 159 meczów i zaliczył w nich: 30 goli oraz 26 asyst. Co ciekawe, najlepsze pod względem liczb były dla niego poprzednie rozgrywki w Fortuna I Lidze. Pierwszy raz w karierze przekroczył granicę 10 bramek. W sumie pokonał bramkarzy rywali 12 razy, a dodatkowo zapisał również na swoim koncie siedem asyst. Trudno dzisiaj wyobrazić sobie drużynę Motoru bez niego. Zresztą 32-latek, który może występować zarówno w środku pola, jak i na skrzydle, ma najdłuższy staż w Motorze, o pół roku dłuższy od Rafała Króla i Filipa Wójcika, licząc oczywiście bez poprzednich przygód „Królika” w lubelskim zepsole.
- Urlopy tym razem mieliście bardzo krótkie, ale chyba miło wracało się do pracy po tym, czego dokonaliście? Dwa awanse z rzędu i w Lublinie po 32 latach znowu jest wymarzona ekstraklasa...
– Na pewno czasu na odpoczynek za dużo nie było, ale chyba wystarczająco. Wiadomo, że w takiej sytuacji mogliśmy wznowić treningi z uśmiechem na ustach. W końcu szykujemy się do pierwszego po latach meczu w ekstraklasie, który odbędzie się w Lublinie. Nie ma co ukrywać, że pod względem psychicznym i fizycznym inaczej by to wyglądało gdyby nie udało się uzyskać promocji.
- Myślicie już o tym pierwszym spotkaniu? Na inaugurację do Lublina przyjedzie Raków Częstochowa, czyli poprzedni mistrz, a na ławce rywali znowu po rocznej przerwie usiądzie Marek Papszun. Zapowiada się na pewno bardzo ciekawe spotkanie na początek sezonu 24/25...
– Myślę, że nie tylko my wyczekujemy tego spotkania, pewnie cały Lublin czeka na inaugurację rozgrywek. Naprawdę nie możemy się już doczekać tego pierwszego meczu. Ja staram się jednak podchodzić do tego tematu na spokojnie i tak, jak zawsze. Czy to była druga liga, czy pierwsza, czy tak, jak teraz – ekstraklasa, to i tak trzeba najpierw zrobić wszystko, żeby jak najlepiej się przygotować.
- W lecie zawsze w drużynie zachodzi sporo zmian. Siłą Motoru od lat jest niesamowity charakter. Pytanie tylko czy po kolejnych zmianach w kadrze nie będzie jeszcze trudniej go zachować?
– Mam nadzieję, że tak to się wszystko poukłada, że trzon drużyny jednak zostanie. Trzeba to jasno powiedzieć, naszą siłą jest właśnie drużyna, jej nieustępliwość, charakter i dążenie do celu. Dlatego wierzę, że sobie z tym poradzimy i bez problemów po pierwsze wprowadzimy nowe twarze do szatni. Myślę, że jesteśmy na tyle fajną grupą ludzi, że każdy, kto się pojawi w zespole, to od razu będzie potrafił się do nas dopasować. I właśnie, że nie zatracimy tego charakteru.
- Miałeś czas na urlopie usiąść sobie na spokojnie i zastanowić się nad tym, czego tak naprawdę dokonaliście? A zwłaszcza ty. W końcu nie często się zdarza, żeby jeden zawodnik przeszedł z tym samym klubem drogę z trzeciej ligi do ekstraklasy. A w twoim wypadku właśnie tak to wyglądało...
– Tak naprawdę, to żona mi o tym wszystkim przypominała. Nawet, jak byliśmy na wakacjach, to budziła się rano i mówiła mi, że jest niesamowicie dumna. A do tego przypominała, gdzie był Motor, jak tutaj przychodziliśmy i co potrafiliśmy zrobić krok po kroku. To naprawdę super sprawa, że udało się dostać do ekstraklasy.
- Jakie stawiacie sobie cele na ten pierwszy sezon w krajowej elicie?
– Szczerze mówiąc w tym momencie nie ma żadnych wielkich celów. Patrzymy tylko i wyłącznie na najbliższy mecz. Nie ma sensu wybiegać za daleko w przyszłość. Patrząc realnie jesteśmy beniaminkiem i trzeba grać, jak najlepiej i zdobywać tyle punktów, ile się da. Gdzie nas to zaprowadzi, to się dopiero okaże, po kilku miesiącach. Wtedy zastanowimy się o co tak naprawdę będziemy grali.
- Niedawno dwa razy z rzędu awansował Ruch Chorzów, ale „Niebieskich” w ekstraklasie już nie ma. Co trzeba zrobić, żeby nie podzielić losu Ruchu i szybko nie wrócić do I ligi?
– Ja przede wszystkim mam nadzieję, że trzon zespołu, o którym już mówiłem zostanie i że w ten sposób zachowamy właśnie ten charakter drużyny, która robiła te awanse. Trzeba powiedzieć jasno i to podkreślić, że to drużyna zrobiła awanse. Wiadomo, że indywidualności coś pomogły, ale to jednak drużyna na te indywidualności pracuje: na to jak gramy i jak wyglądamy. Wystarczy przypomnieć ostatni mecz poprzednich rozgrywek z Arką Gdynia. Ewidentnie zrobiliśmy to drużynowo i na charakterze. To jest nasz główny atut i mam nadzieję, że tak zostanie i że będzie on widoczny także na boiskach ekstraklasy.