Do wczoraj beniaminek z Rybnika nie odniósł jeszcze ani jednego zwycięstwa. Podopieczni Ryszarda Wieczorka nie potrafili wygrywać, ale niechętnie też przegrywali. W dziewięciu spotkaniach Energetyk zanotował aż siedem remisów.
Zatrzymany został dopiero w ostatniej serii, przez niedyspozycję piłkarzy Arki Gdynia. Mecz został przełożony na późniejszy termin. Łęcznianom musiał wystarczyć sparing z Pogonią Siedlce i wszyscy zastanawiali się, w jaki sposób przymusowa przerwa wpłynie na ich dyspozycję. Niestety, statystki obu drużyn uległy zmianie w dziesiątej kolejce.
Początek niedzielnego spotkania należał do gospodarzy, w szeregach, których najwięcej zamieszania robił Idrissa Cisse. Sergiusz Prusak spisywał się jednak pewnie. Z obroną strzału Rafała Kurzawy w 22 min też nie miał żadnych kłopotów.
„Zielono-czarni” swoje poczynania w ofensywie ożywili w końcówce pierwszej części. Dość powiedzieć, że przez 35 min nie oddali ani jednego uderzenia na bramkę ROW. Zmienił to dopiero Paweł Sasin, który otrzymał podanie od Grzegorza Bonina i przeniósł piłkę nad poprzeczką.
To była dobra okazja. A potem jeszcze Paweł Zawistowski kopnął z narożnika pola karnego, a Sebastian Szałachowski z ostrego kąta. Za każdym razem jednak Daniel Kajzer nie dawał się zaskoczyć.
– Początek meczu nie tak miał wyglądać – przyznawał schodzący do szatni Zawistowski. – Potem było już lepiej, ale i tak nie mogliśmy być zadowoleni. Próbowaliśmy strzałów z dystansu, bo trzeba szukać różnych sposobów na zdobycie bramki.
Niestety po kwadransie odpoczynku w grze Górnika nie nastąpiła żadna poprawa. Przeciwnie, to Energetyk wciąż atakował i stwarzał sobie okazje. Już w 47 min powinno być 1:0, ale Daniel Feruga w sytuacji sam na sam spudłował.
Z kolei w 54 min skórę kolegom uratował Pruska, wygrywając pojedynek z Mateuszem Szatkowskim. Ataki gości były sporadyczne i raczej nie zwiastowały wielkiego powodzenia.
Pomimo kiepskiej postawy sympatycy łęcznian z nadzieją czekali na ostatnie fragmenty, podczas, których w tym sezonie zdobyli już kilka goli. Niestety, tym razem powody do radości mieli rywale. W 86 min Nikolajs Kozacuks źle wyprowadził piłkę, przejęli ją rybniczanie, a Zawistowski, Maciej Szmatiuk i Julien Tadrowski nie potrafili zażegnać niebezpieczeństwa.
W efekcie Mariusz Muszalik płaskim uderzeniem rozstrzygnął losy spotkania.
– Do dziesięciu razu sztuka, cieszymy się z pierwszego zwycięstwa. Mieliśmy też inne sytuacje, a moja, której nie wykorzystałem, będzie śniła mi się po nocach. Na szczęście uratował mnie Mariusz Muszalik – cieszył się Feruga.
W znacznie gorszym nastroju był natomiast Veljko Nikitović.
– To chyba nasz najsłabszy mecz w tej rundzie. Przespaliśmy pierwsze 30 minut i tylko przez kwadrans nieźle to wyglądało. Moim zdaniem przegraliśmy zasłużenie. Mecz z Arką? Nie szukajmy dziury w całym, to nie miało wpływu. Trzeba podnieść głowy do góry i pokonać za tydzień Dolcan – ocenił kapitan Górnika. „Zielono-czarni” przegrali dwa mecze na Śląsku – w Tychach i Rybniku. To na razie jedyne zwycięstwa zespołów z tych miast.
Energetyk ROW Rybnik - Górnik Łęczna 1:0 (0:0)
Bramka: Muszalik (86).
Energetyk: Kajzer - Krotofil, Grolik, Szary, Kutarba - Kurzawa, Jary (72 Nowacki), Muszalik, Feruga (64 Gładkowski), Kostecki - Cisse (46 Szatkowski)
Górnik: Prusak - Sasin, Tadrowski, Szmatiuk, Mraz - Nowak, Nikitović, Bonin (68 Kozaukcs), Zawistowski, Szałachowski (77 Niedziela) - Zwolińśki (78 Paluch).
Żółte kartki: Muszalik, Szary – Mraz. Sędziował: Jarosław Przybył (Kluczbork). Widzów: 3000.