Górnik Łęczna przeżywał w derbach z Motorem trudne momenty, ale jednak się wybronił, a w końcówce wykorzystał praktycznie jedyną sytuację, jaka się nadarzyła i zdobył trzy punkty. Jak derby ocenia Ireneusz Mamrot?
Ireneusz Mamrot (Górnik Łęczna)
– Jesteśmy bardzo szczęśliwi, bo wygraliśmy bardzo prestiżowy mecz przy bardzo licznej publiczności i świetnej atmosferze na trybunach. Na pewno dostrzegam mankamenty w grze mojego zespołu, bo stworzyliśmy sobie bardzo mało sytuacji, w zasadzie jedną stuprocentową. Muszę być jednak obiektywny, ważnym momentem były dwie bardzo dobre okazje Motoru. Jedna to sam na sam, którą wybronił Maciek. W drugiej nawet nie wiem, jak to obronił, bo wykazał się niesamowitym refleksem po zamieszaniu w polu karnym. To był przełomowy moment tego spotkania. Martwi nas kontuzja Adama, bo to ważny dla nas piłkarz. Do pewnego momentu organizacja gry była na dobrym poziomie, ale później zrobiło się troszkę więcej miejsca między liniami i Motor potrafił to wykorzystać, zwłaszcza w bocznych sektorach, gdzie grał Wolski, to tu było największe zagrożenie ze strony rywali. Mieliśmy tutaj dużo problemów, zwłaszcza po przerwie. Cieszę się, że zespół potrafił przetrwać trudny moment na boisku i wykazał się siłą charakteru. Pracowaliśmy nad tym, że może być trudny moment w tym spotkaniu, że ten stadion będzie niósł. Byłem na Arenie Lublin na dwóch spotkaniach, w tym na meczu z GKS Katowice i publiczność poniosła zespół gospodarzy w drugiej połowie. Dlatego wiedzieliśmy, że to będzie trudny mecz. Chciałbym w imieniu piłkarzy bardzo podziękować kibicom z Łęcznej. Nie wiem, czy to nie był rekordowy wyjazd kibiców Górnika. Było ich słychać i w imieniu zespołu chciałbym im podziękować.
Po strzelonym golu podbiegł pan do piłkarzy i intensywnie ich instruował…
– Przede wszystkim nie chciałem sytuacji, w których schodziliby z boiska przy jakimś drobnym urazie. W końcówce meczu każda pomoc udzielona przez masażystów powoduje, że zawodnik musi zejść z boiska. Ta jedna sytuacja, którą miał Motor była właśnie wtedy, kiedy Damian Zbozień zszedł z boiska. Powiedziałem, że muszą grać i walczyć z bólem, choć wiem, że to końcówka spotkania. To musiałby być taki uraz, że ze stadionu miałaby ich zabierać karetka. Skurcz? Stłuczenie? Musisz wstać i grać. O to właśnie zaapelowałem do zawodników.
Przed strzelonym golem Motor mocno naciskał. Uczulał pan zawodników na to, że Motor tak się prezentuje w końcówkach?
– Tak, choć mieliśmy problem, bo Adam Deja zszedł z boiska, a Michał Pawlik, który jest naszą nominalną „szóstką” trenuje dopiero od tygodnia. 30 minut to byłoby dla niego zbyt dużo w sobotnim meczu. Na boisko wszedł Cisse, który jest obrońcą i radził sobie świetnie. Nie uzupełniał jednak strefy, w której grał Wolski. Przez to Motor miał dużo miejsca. Nie chcę mówić, że spowodowane to było zmianą jednego zawodnika, ale jednak miało to wpływ na naszą organizację gry.
Karol Podliński spełnił swoje zadanie po wejściu na boisko? Zaliczył asystę...
– To raz, a dwa, że w końcówce dwa czy trzy razy w bardzo trudnym momencie utrzymał piłkę. Pozwolił drużynie złapać powietrza. Chciałbym jednak, żeby nasi napastnicy strzelali więcej bramek, zarówno Marko, jak i Karol. Trzeba jednak podkreślić, że Karol w meczu z Chrobrym dał niezłą zmianę, w Lublinie też.
Jak Pan ocenia postawę defensywy? Z jednej strony zagraliście na zero z tyłu, z drugiej Motor stworzył sporo okazji bramkowych.
– Nie wiem, czy tak sporo. Do przerwy żaden z zespołów nie stworzył sytuacji stuprocentowej. W drugiej połowie Motor miał dwie bardzo dobre. Po przerwie daliśmy się im za mocno zepchnąć. Do momentu kontuzji Adama utrzymywaliśmy się przy piłce, staraliśmy się rozgrywać od bramki, a później za bardzo się cofnęliśmy. Było dużo dośrodkowań, a z tego zawsze może być jakaś sytuacja. Finalnie bramki nie straciliśmy, ale pomogły nam dwie fantastyczne interwencje Maćka, a jakby ktoś zapomniał, to golkiper też jest ogniwem defensywy.
Czy to były derby z najlepszą otoczką, w jakich pan uczestniczył?
– Jeśli chodzi o derby, to tak. Jeśli jednak chodzi o publiczność, przed jaką miałem przyjemność prowadzić zespół, to był to finał Pucharu Polski, na którym było blisko 45 tysięcy kibiców. Też była tam świetna atmosfera, ale w Lublinie jednak było głośniej.