Rozmowa z Jarosławem Milczem, zawodnikiem Świdniczanki, byłym graczem Lublinianki
- Wierzycie jeszcze, że uda się wyprzedzić Lubliniankę?
– Oczywiście, że tak. Zostały cztery mecze i dopóki piłka w grze wszystko jest możliwe. A my na pewno damy z siebie maksa, żeby złapać kontakt z liderem tabeli. Chcemy wygrać na Lubliniance. Piłka nożna potrafi być jednak nieprzewidywalna i różne rzeczy mogą się wydarzyć. My podchodzimy jednak do tego spotkania z pozytywnym nastawieniem.
- W pierwszym starciu przegraliście u siebie 1:3. Wyciągnęliście wnioski?
– Mam nadzieję, że tak, przekonamy się o tym dopiero w środę wieczorem. Trzeba to pokazać na boisku. Na pewno trudno powiedzieć, czego nam zabrakło, aby osiągnąć lepszy wynik. Chyba nie wyszliśmy tak do końca z szatni, a dodatkowo trafiliśmy na nasz najgorszy dzień w sezonie. Nic nam się nie kleiło: czy to gra w ataku, czy obronie. Chcieliśmy się pokazać, z jak najlepszej strony, a wyszło zupełnie odwrotnie. Szczerze mówiąc nie było łatwo się pozbierać po tym meczu, bo wszyscy byli na siebie wściekli. Chcieliśmy wygrać, a daliśmy plamę.
- Pewnie wiecie, że Lublinianka będzie musiała sobie radzić bez Tomasza Brzyskiego. To dla rywali duża strata?
– Na pewno tak, bo Tomek ma duży wpływ na drużynę. Pomaga im przede wszystkim swoim doświadczeniem. Wiadomo też, jak wykonuje stałe fragmenty gry. Trzeba jednak przyznać, że drużyna z Lublina, to nie tylko Tomek Brzyski. Mają naprawdę wielu zawodników, którzy potrafią ciągnąć zespół. Są mocni, co najlepiej pokazuje miejsce w tabeli i ich dorobek punktowy.
- Ostatnio trochę męczyliście się w Końskowoli. Myślami byliście już przy meczu na szczycie tabeli i stąd problemy z Powiślakiem?
– Nie, zawsze koncentrujemy się tylko i wyłącznie na najbliższym przeciwniku. Końskowola, to wcale nie jest taki łatwy teren. Ciężko się tam gra, ale najważniejsze, że jak to się mówi jakoś „przepchnęliśmy” ten mecz. Mamy nadzieję, że to był tylko przypadek i że w środę pokażemy na co tak naprawdę nas stać.
- Dla pana wizyta na Wieniawie będzie wyjątkowa?
– Na pewno to szczególne spotkanie, nie będę opowiadał, że zwykłe, jak każdy inny mecz. Nie ukrywam, że darzę ten klub sentymentem, jestem w końcu wychowankiem. Parę sezonów grałem dla Lublinianki i kilka bramek strzeliłem. Kiedy przyjeżdżam na Wieniawę czuję się jak u siebie. Bardzo miło wspominam stadion przy ul. Leszczyńskiego i w ogóle cały mój pobyt w klubie.
- Porażka w środę będzie dla was oznaczać koniec marzeń o awansie?
– W takiej sytuacji będziemy tracili do lidera już siedem punktów. A do rozegrania pozostaną tylko trzy kolejki. Dlatego będzie już bardzo ciężko doskoczyć. Zagramy jednak do samego końca. Nawet przy remisie na Wieniawie sytuacja będzie wyglądać inaczej, bo Lublinianka ma jeszcze trudne wyjazdy do Kryształu Werbkowice i Stali Kraśnik. My ze swojej strony możemy zapewnić, że będziemy walczyli do ostatniego spotkania, a co się wydarzy jeszcze zobaczymy.