Pseudokibice rozrabiają, wojewodowie zamykają stadiony, obrywa się zwykłym fanom, a Zbigniew Boniek wścieka się i grozi.
– Wspólnie z kilkoma znajomymi wybraliśmy się na wyjazdowy mecz Janowianki do Zamościa. Wynajęliśmy busa i dostaliśmy dwóch policjantów do ochrony. Gdy byliśmy już przy stadionie Hetmana, zostaliśmy zaatakowani przez grupę szalikowców. Nie wiem, jak by to wszystko się skończyło, gdyby nie policjanci, którzy z nami byli. Gdy wyjęli broń, napastnicy się przestraszyli i uciekli. Policjanci stwierdzili jednak, że nie są w stanie zapewnić nam bezpieczeństwa i musieliśmy zawrócić z powrotem do domu – relacjonował zbulwersowany kibic.
To nie pierwszy taki przypadek w ostatnim czasie. Fani z Janowa Lubelskiego mieli do Zamościa niespełna 70 km.
Ale co mieli powiedzieć kibice Górnika Zabrze, którzy przebyli 300 km, żeby obejrzeć spotkanie ukochanej drużyny z Legią Warszawa, dopełnili wszystkich formalności, a mimo tego nie zostali wpuszczeni na stadion?
Ta sytuacja prawdziwie rozwścieczyła prezesa PZPN Zbigniewa Bońka.
– W przyszłości będę chciał wprowadzić jedną prostą zasadę: jeśli wiadomo, że na mecz przyjeżdża 1500 osób z innego miasta, to ten mecz nie ma prawa się zacząć, dopóki wszyscy nie zostaną wpuszczeni. W nosie mam, czy wszystkim będzie to odpowiadać. Gdyby w piątek mecz nie mógł się rozpocząć bez kibiców Górnika, to sam prezes Legii biegałby przy tych kołowrotkach i osobiście wpuszczał na stadion – powiedział Boniek w rozmowie z serwisem weszlo.com.
Klasyczne stały się sytuacje, gdy po odpaleniu rac przez kibiców zespołu X, wojewoda zamykał trybunę gości i fani drużyny Y nie mogli obejrzeć wyjazdowego spotkania swojego zespołu.
Ostatnio było tak w Krakowie. Za wybryki Legionistów zapłacili Widzewiacy. Boniek zagroził nawet odebraniem stolicy Małopolski spotkań reprezentacji Polski, ale nic nie wskórał. Wojewoda Jerzy Miller pozostał nieugięty.
Absurdalna jest też sytuacja, że ktoś interesujący się piłką nożną, ale nie utożsamiający się z żadnym klubem, nie może obejrzeć meczu dwóch drużyn. Musi wybrać, bo zgodnie z prawem może wyrobić tylko jedną kartę kibica.
– Doszło do tego, że jesteśmy traktowani jak największe zło. Nikt nie zauważa pozytywnych akcji organizowanych przez społeczeństwa kibicowskie ani wspaniałych opraw, na których przygotowanie poświęcamy nie tylko własny czas, ale i pieniądze. Natomiast gdy ktoś narozrabia, temat świetnie się sprzedaje i media mają pożywkę na wiele tygodni – zauważa pragnący zachować anonimowość sympatyk Motoru Lublin.
Kibicom na pewno nie pomagają sytuacje takie, jak po meczu Arki Gdynia z GKS Tychy, gdy fani gości wracając na Śląsk mieli "sterroryzować” pociąg.
– Proszę stąd wychodzić, bo was zgwałcimy i pozabijamy – mieli straszyć fani GKS innych podróżnych według relacji czytelniczki "Gazety Wyborczej”.
Policja nie potwierdza, że taka sytuacja miała miejsce, więc ciężko ustalić, gdzie leży prawda, ale w Polsce z pewnością mamy problem z kibicami. A nawet dwa.
Pierwszy to nasze ulubione, narodowe uogólnianie i traktowanie wszystkich fanów piłki nożnej jako zło konieczne.
Drugi to pseudokibice, którzy w futbolowym środowisku są tylko niewielkim odsetkiem, ale skutecznie zatruwają je od wewnątrz. Z oboma polskie państwo nie potrafi sobie niestety skutecznie poradzić.