Rozmowa z Bożydarem Iwanowem, komentatorem Polsatu
- Zdecydowanie tak. Jako kilkunastoletni chłopak robiłem pierwsze notatki z meczów Polaków na mistrzostwach świata w Hiszpanii. Rozrysowywałem też, jak padały bramki. Później studiowałem nauki polityczne i dziennikarstwo, a tam tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że chcę komentować.
• Swoją przygodę z komentowaniem zaczynał pan u boku Andrzeja Zydorowicza.
- Tak, wszyscy jakoś do tego wracają i wypominają mi, że zaczynałem właśnie u pana Andrzeja. To człowiek, który w tamtych czasach był dużym autorytetem w piłce nożnej. Wiadomo, że jak każdy w tym zawodzie miał też gorsze chwile. Ale bardzo dużo mnie nauczył, miał znakomity warsztat.
• Jak trafił pan pod skrzydła Zydorowicza?
- Mieszkałem w Katowicach, a tam w regionalnym ośrodku TVP pracował pan Andrzej. Przez znajomych zdobyłem do niego numer, zadzwoniłem i powiedziałem, że jestem studentem dziennikarstwa i chciałbym spróbować szczęścia w zawodzie komentatora.
Oczywiście, sporo czasu minęło zanim zacząłem robić samodzielne materiały, a ja wcale się do tego nie pchałem. Któregoś dnia okazało się, że pan Andrzej wylądował w szpitalu. Zadzwonił wtedy do mnie i powiedział, że trzeba komentować mecz inauguracyjny rundy wiosennej w polskiej lidze.
• Co to był za mecz?
- Raków Częstochowa grał z Olimpią Poznań. Janusz Dziedzic strzelił w drugiej połowie jedyną bramkę, a Raków wygrał 1:0. Mnie to spotkanie śniło się, jeszcze zanim do niego doszło, byłem mocno zestresowany.
• Komentowanie to łatwy kawałek chleba, długo trzeba przygotowywać się do meczu?
- Wszystko zależy od tworzywa, czyli meczu, który trzeba skomentować. Na pewno mniej czasu zajmuje przygotowanie się do komentarza zespołu, który się dobrze zna. A inaczej podchodzi się do spotkania pomiędzy Iranem i Togo.
• Śmieje się pan z błędów kolegów po fachu?
- To zawód, jak każdy inny, pracujemy jednak na żywo i w związku z tym zdarzają się lapsusy, błędy i przejęzyczenia. Rozumiem to wszystko, bo sam mam czasami słabsze dni. Dlatego nigdy nie krytykuję kolegów.
• Pamięta pan swoją największą wpadkę?
- Tak, jednak nie dotyczy ona sportu. Prowadziłem wtedy program w telewizji Katowice na temat heavy metalu. Zapraszałem różne zespoły do studia. Jednym z nich była grupa Dragon. Przedstawiałem każdego z muzyków, a na koniec zostawiłem sobie lidera ekipy i człowieka, który grał w niej najdłużej. Chciałem to zrobić wyjątkowo. No i wypaliłem na żywo w telewizji, że Jarek Gronowski to najdłuższy członek w zespole.
• Kto jest najlepszym komentatorem w Polsce?
- Mateusz Borek, bez wątpliwości i bez kokieterii. Wiadomo, że się przyjaźnimy, ale mówię to całkowicie serio. Od niego można się dowiedzieć najwięcej ciekawych rzeczy. Do tego Mateusz sporo widzi na boisku. Lubię też angielskich komentatorów, bo uważam, że komentarz piłki nożnej najlepiej wychodzi właśnie po angielsku.
• Wie pan już, które mecze będzie komentował podczas Euro 2008?
- Będą to spotkania Holandia - Włochy, Holandia - Francja oraz jeden ćwierćfinał i jeden półfinał. W dużym stopniu będę jednak zaangażowany w studio, które poprowadzę na zmianę z Mateuszem. Podczas mistrzostw będę miał zaledwie jeden wolny dzień.
• Co pan myśli o szansach Polaków? Wielu kibiców pociesza się, że
Grecy cztery lata temu byli w podobnej sytuacji...
- Szczerze mówiąc, to nie robiłbym sobie wielkich nadziei, że wyjdziemy z grupy. Umówmy się - grupę mamy trudniejszą niż Paweł Janas i równie trudną, co Jerzy Engel.
W dodatku, wydaje mi się, że Engel miał najlepszą drużynę z tych wszystkich, które w ostatnich latach awansowały do wielkich imprez. Teraz niby najsłabsi w grupie są Austriacy, ale to też nie będzie dla nas łatwe spotkanie. To jest piłka i wszystko może się zdarzyć, jednak ja staram się patrzeć na piłkę racjonalnie, a nie sercem i emocjami. Dlatego, biorąc po uwagę wszystkie elementy, trzeba powiedzieć, że jesteśmy piłkarsko słabsi od Chorwatów oraz Niemców. Dlatego obawiam się powtórki z historii, czyli znowu nie wyjdziemy z grupy.
• Jak zwykle sporo kontrowersji wzbudziły powołania dla polskich zawodników.
- Zawsze uważałem, że zawodnik będący w rytmie meczowym zrobi dla drużyny więcej, niż ten, który nie gra. Kilkoma nazwiskami zostałem zaskoczony, między innymi nieobecnością Łukasza Piszczka. Ale każdy trener ma swoją wizję. Miał ją Janas, miał Engel i ma chociażby Luis Aragones z Hiszpanii, który nie powołał Raula. Tyle że on ma do dyspozycji Davida Villę i Fernando Torressa.
Ma lepszych zawodników z przodu, a my rezygnujemy z króla strzelców polskiej ligi Pawła Brożka czy Artura Wichniarka. Trener ma jednak do tego prawo. A czy miał rację, przekonamy się 18 czerwca, kiedy będziemy mieli za sobą ostatni mecz grupowy.