To miało być zdobywanie twierdzy, ale skończyło się na jej zwiedzaniu. Górnik nie znalazł żadnego sposobu, aby sprawić niespodziankę w Nowym Sączu.
Ale na gola trzeba było poczekać do 27 min, kiedy po rozegraniu rzutu rożnego, jeden z łęcznian odpuścił krycie i Damian Zbozień otworzył wynik. A później jeszcze podwyższyć prowadzenie próbowali Niane i Petar Borovicanin.
Dopiero utrata gola sprawiła, że goście zaczęli poczynać sobie śmielej. W dodatku w 39 min udało im się wypracować idealną sytuację, po której znowu powinien być remis. Nildo po raz kolejny jesienią rozczarował.
Do bramki miał kilka metrów i przed sobą tylko Marka Kozioła. Niestety, Brazylijczyk fatalnie spudłował.
Szkoda, że tak się nie stało, bo po doprowadzeniu do wyrównania, losy spotkania mogły potoczyć się całkiem inaczej. Sandecja, choć sprawiała lepsze wrażenie, wcale nie grała olśniewająco. Jednak zdołała wbić gwóźdź do trumny "zielono-czarnych”. W 68 min Vladimir Kukol zagrał do Aleksandra, który przypieczętował zwycięstwo Sandecji.
Podopiecznym Mirosława Jabłońskiego znowu zabrakło argumentów, aby pomyśleć o zwycięstwie. Choć w przypadku wyjazdu do Nowego Sącza nawet remis byłby przyzwoitym rezultatem.
W dodatku w najbliższej kolejce do Łęcznej przyjedzie Podbeskidzie, najskuteczniejszy zespół w pierwszej lidze. I jeśli Górnik znowu rozczaruje, wyjściem z sytuacji mogą okazać się radykalne zmiany. Bo takiej gry i takich wyników wszyscy mają już dosyć.
Sandecja Nowy Sącz – Górnik Łęczna 2:0 (1:0)
Sandecja: Kozioł – Froehlich, Zbozień, Fechner (31 Borovicanin), Niane, Zawiślan (66 Kukol), Gawęcki, Urban, Eismann, Aleksander (79 Kowalczyk).
Górnik: Wierzchowski – Pielach, Nikitović, Sołdecki, Zasada, Paluchowski, Bartoszewicz, Zagurskas (77 Niżnik), Miloseski (61 Pesir), Kazimierczak (80 Magdoń), Nildo.
Żółte kartki: Froehlich, Gawęcki – Pielach.
Sędziuje: Krzysztof Jakubik (Siedlce). Widzów: 1800.
Nieudany weekend
Napastników rozlicza się ze skuteczności, jednak Nildo, Tomasa Pesira czy Adriana Paluchowskiego (wystawiany jest na boku pomocy, choć sprowadzony był przede wszystkim do linii ataku) w żaden sposób nie można nazwać postrachami bramkarzy. Mimo to każdy z nich wciąż może liczyć na kredyt zaufania trenerów i działaczy klubu.
Na mecz do Nowego Sącza Mirosława Jabłoński zabrał szesnastu zawodników. W domu zostawił Kamila Stachyrę i Grzegorza Szymanka. Wczoraj obaj zagrali w spotkaniu rezerw. Do Łęcznej przyjechała prowadząca w tabeli Siarka Tarnobrzeg.
„Zielono-czarni” wygrali 2:1, a dwa gole strzelił właśnie Szymanek. Ciekawe, czy ta wiadomość ucieszyła sztab szkoleniowy Górnika, czy jednak zmartwiła? A może zawstydziła? Bo przecież Grzesiek, wychowanek klubu, wciąż uparcie jest pomijany. W pierwszej drużynie zagrał tylko przez minutę. Widocznie sześćdziesiąt sekund wystarczyło, aby utwierdzić się w przekonaniu, że jest słabym i nikomu niepotrzebnym piłkarzem.
Dlatego czas upływa mu na rywalizacji w trzeciej lidze. Szkoda, że takiego testu nikt nie próbował przeprowadzić z pozostałymi „snajperami”. Ciekawe, czy dwie klasy niżej potwierdziliby swoje strzeleckie umiejętności...
Miniony weekend był zupełnie nieudany dla ludzi decydujących w klubie o sprawach kadrowych. Dwa gole w drugiej lidze cypryjskiej zdobył Janusz Surdykowski, którego przecież latem nikt już w Łęcznej nie potrzebował. No cóż, trzeba mieć nadzieję, że za tydzień Szymanek i Surdykowski nie będą już tacy skuteczni.