ROZMOWA ze Sławomirem Nazarukiem, piłkarzem Górnika Łęczna
– Ciężko tak powiedzieć, bo pierwsza liga jest dużo mniej medialna. Znacznie rzadziej można zobaczyć mecze w telewizji, a ich wybór też nie każdemu odpowiadał.
• Jednak poziom z roku na rok staje się coraz słabszy.
– Jeśli cofnąć się dziesięć lat, to może tak. Ale czy rok temu był wyższy? Wątpię. Na pewno poziom stał się dużo bardziej wyrównany. Sporą przewagę wypracowały tylko ŁKS, Podbeskidzie i Piast.
• Adam Cieśliński został wybrany przez tygodnik "Piłka Nożna” pierwszoligowcem roku. Czy to nie jest kolejny przykład słabości zaplecza ekstraklasy?
– W spotkaniu w Łęcznej niczym się wyróżniał, ale Podbeskidzie już od kilku sezonów nie może znaleźć sposobu na Górnika. Jednak w innych meczach był chwalony, strzelił też dla wicelidera dziesięć goli.
• Mecze pierwszej ligi średnio oglądało 1800 widzów, w Łęcznej jeszcze mniej.
– I to jest właśnie prawdziwy problem, z którym trzeba coś zrobić. Kiedyś, na stadionach beniaminków, przynajmniej na początku było zawsze dużo publiczności. Teraz przychodziło po kilkuset ludzi. Na innych obiektach nie było lepiej. O ile można to jeszcze zrozumieć w mniejszych miastach, to już nie w takim Szczecinie. Na zakończenie rundy na mecz Pogoni przyszło niespełna tysiąc kibiców. Przecież to dramatyczna sytuacja. Ludzie odwrócili się od piłki i nie można do tego dopuścić.
• Pierwsza liga zrobiła się małomiasteczkowa, a to nie służy medialności.
– Małe miasta również mają swoje ambicje. Piłka jest dla wszystkich kibiców.
• Ponad dziesięć lat temu odszedł pan z Górnika do Śląska Wrocław. Łęczyńscy kibice wciąż wspominają tamten okres. Jakie są różnice między ówczesną pierwszą ligą i obecną?
– Sezon 1999/2000 był moim najlepszym w karierze. Zabrakło tylko kropki nad "i” w postaci awansu. Rzeczywiście wtedy graliśmy bardzo widowiskowo, przeprowadzaliśmy dużo fajnych akcji. Przyjemnie było spojrzeć na naszą grę, o czym świadczyła liczba widzów na trybunach.
• A kiedy spotkaliśmy się na ostatnim meczu tej jesieni, z Kolejarzem Stróże, był pan zawiedziony i z niedowierzaniem kręcił głową. To był komentarz do postawy Górnika w pierwszej rundzie?
– Zdarzały nam się momenty przebłysku, ale sporo też było fragmentów marazmu. Niestety, często dostosowywaliśmy się do poziomu i stylu gry przeciwnika. A wracając do meczu z Kolejarzem, to pierwsza połowa była jedną z najsłabszych, jakie widziałem.
• Które punkty zespołu Górnika były najsłabsze i które wymagają natychmiastowej poprawy?
– Dużym problem naszej drużyny, była zupełna zmiana składu. Przecież do zespołu dołączyło sześciu czy nawet ośmiu nowych zawodników. Kiedy doszły do tego kontuzje, wszystko się rozsypało i trzeba było szukać posiłków w rezerwach. A w Podbeskidziu doszło chyba tylko trzech nowych i to wyłącznie w formacjach ofensywnych. Tył pozostał bez zmian. Dlatego najbardziej zabrakło nam stabilizacji.
• A nie za dużo pojawiło się obcokrajowców?
– Gdyby byli u nas od dwóch czy trzech lat, to nie. A tak kwestia zgrania cały czas była istotna. I to się raczej nie zmieni, bo Górnik traktowany jest przez graczy z zagranicy tylko jako przystanek.
• Jaką widzi pan przyszłość dla piłki w Łęcznej?
– Chciałbym widzieć ją w dobrych barwach. Jeśli nie udaje się w taki sposób, jak teraz, przyciągnąć ludzi na trybuny, to należy spróbować innych metod. Trzeba poszukać zdolnych, młodych chłopaków w regionie, stawiać na wychowanków. Wtedy klub byłby bardziej związany ze środowiskiem. Jeśli ktoś nie chce przychodzić na wielką piłkę, to przyjdzie zobaczyć swojego syna, brata czy sąsiada. Na swoich chłopakach trzeba oprzeć Górnika. Wydaje mi się, że tak było właśnie przed kilkunastu laty. Spróbujmy do tego wrócić. Jak wiem, że świat się zmienia, ale na frekwencję na stadionie w Łęcznej to się nie przekłada.