Nie ma już ani jednego zespołu z Ameryki Południowej. Europa, która jest jak przekleństwo dla zespołów z pozostałych rejonów świata, znowu górą.
Poza rokiem 1958, kiedy „Canarinhos” triumfowali na mundialu w Szwecji, nigdy więcej ze Starego Kontynentu nie udało się wywieźć pucharu. Teraz będzie podobnie. Wielki faworyt i obrońca tytułu – Brazylia – rozczarował. Francja prowadzona przez ostatniego w tych mistrzostwach świata geniusza futbolu – Zinedine’a Zidane’a, zagra o medale.
Brazylia – Francja 0:1 (0:0)
0:1 – Thierry Henry (57).
SKŁADY
Brazylia: Dida – Cafu (76 Cicinho), Lucio, Juan, Roberto Carlos – Gilberto Silva, Ze Roberto, Kaka (79 Robinho), Juninho Pernambucano (63 Adriano) – Ronaldinho, Ronaldo.
Francja: Barthez – Sagnol, Thuram, Gallas, Abidal – Vieira, Makelele, Ribery (77 Govou), Zidane, Malouda (81 Wiltord) –Henry (85 Saha).
Żółte kartki: Cafu, Juan, Ronaldo, Lucio (B) – Sagnol, Saha, Thuram (F). Sędziował: Luis Medina Cantalejo (Hiszpania).
Widzów: 48 000.
Brazylia nie wyciągała wniosków. Ani z rosnącej formy „Trójkolorowych”, ani ze... swojej gry. Jedynie w meczu z Japonią zespół Carlosa Alberto Parreiry pokazał natchniony futbol. Ten, do którego przyzwyczajał i którym zdobywał serca fanów z całego globu.
Oba zespoły myślały o rewanżu – Francuzi za nieudany turniej sprzed czterech lat, a Brazylijczycy sprzed ośmiu, kiedy w finale przegrali na Saint Denis 0:3. Dwa gole strzelił wówczas Zinedine Zidane, który po mundialu zapowiedział zakończenie kariery. Ale po tym, co kapitan „Tricolores” pokazał w sobotę we Frankfurcie, krzyknąć można tylko jedno: „Zizou”, nie rób tego!
Zidane czarował. Grał tak, jakby był w najlepszym okresie swojej kariery, a nie u jej schyłku. Podawał, strzelał, kiwał, dyrygował, popisywał się kapitalnymi sztuczkami. W stylu brazylijskim. To była samba w wykonaniu Francuza. No i najważniejsze – asystował przy golu Thierry’ego Henry’ego. Co w tym czasie robili obrońcy w kanarkowych koszulkach? Stali. I albo wypatrywali ślicznych, skąpo ubranych, dziewczyn ze swojego kraju, albo myśleli, że są na Copacabanie. Albo... łapali oddech.
Nie dość, że Brazylia zagapiła się w obronie, to jeszcze zupełnie raziła nieporadnością w ofensywie. Czyli w tym, w czym była zawsze najlepsza. Niestety, statystyki okazały się obnażające dla Latynosów – tylko jeden strzał w światło bramki! Co robił na ławce ich trener? Chyba spał, zapatrzony w Pawła Janasa. Juninho Pernambucano, Cafu, Ronaldo czy wreszcie Ronaldinho rozczarowywali. Piłkarz Barcelony, kreowany na megagwiazdę mistrzostw, nie tylko w tym meczu. Wreszcie, po co na boisko wszedł Adriano, który może raz dotknął piłki. Cicinho, Robinho, Gilberto powinni grać od pierwszej minuty, a nie grzać ławę i obgryzać paznokcie. Z nerwów.
Brazylia zawiodła, przegrała po jedenastu meczach bez porażki i teraz płacze. A na Polach Elizejskich znowu szał radości. Francja w półfinale zmierzy się z Portugalią. I znowu z przyjemnością popatrzymy na grę fenomenalnego „Zizou”.