Nie było niespodzianki, tak jak w ubiegłym sezonie, kiedy to wyżej notowana Wisła Płock zostawiła w Puławach komplet punktów. W sobotę pewne zwycięstwo 30:24 odnieśli goście. Szczypiorniści Azotów robili co mogli, jednak sama ambicja i wola walki nie wystarczą na brązowego medalistę ostatniego sezonu.
Puławianie robili co mogli, jednak na obecnym etapie niewiele potrafili przeciwstawić naszpikowanemu obcokrajowcami zespołowi z Płocka. W miarę wyrównany był tylko początek spotkania. Po golach Vegarda Samdahla i Bostiana Kovasa Orlen Wisła prowadziła 2:0.
Miejscowi podjęli jednak rzuconą rękawicę i za sprawą Wojciecha Zydronia i Michała Szyby wygrywali 3:2. Jeszcze dwukrotnie w tym okresie Azoty wychodziły na prowadzenie. Pierwszym razem uczynił to Mateusz Kus w 10 min (4:3), drugim – Dimitrij Zinczuk w 13 min (5:4).
Z każdą kolejną minutą inicjatywę zaczęli przejmować goście. Przyjezdni perfekcyjnie wykorzystywali straty i błędy w rozegraniu puławian, przeprowadzając piorunujące kontry, kończone bramkami. – Trzeba przyznać, że tę sztukę Płock znakomicie opanował. U nas znowu pojawiały się błędy i słaba skuteczność – ocenia Wojciech Zydroń, skrzydłowy Azotów.
Na szczęście udało się uniknąć kompromitacji i przegrać niezbyt wysoką różnicą bramek. Swój udział mieli w tym także "nafciarze”, którzy w drugiej części zwolnili tempo.
– Dobre w naszym wykonaniu było jedynie 45 minut meczu. Ostatni kwadrans zagraliśmy słabo w obronie – mówi Lars Walther, szkoleniowiec Wisły. – Popełniliśmy za dużo błędów w defensywie i Azoty zmniejszyły straty – dodaje skrzydłowy Arkadiusz Miszka, najskuteczniejszy zawodnik spotkania.
– Jak na zespół z ekstraklasy przydarzyło nam się za dużo błędów – przyznaje trener Azotów Bogdan Kowalczyk. – Mimo to podjęliśmy walkę z faworytem, wytrzymaliśmy też kondycyjnie.
Zinczuk: Wiary nam nie zabrakło
– Być może. Ja jednak widzę to z innej strony. Gdybyśmy popełnili znacznie mniej błędów, to do końca wynik mógł być na styku. Widać było, szczególnie w drugiej części, że Płock też nie ustrzegł się błędów. Walczyliśmy do końca, jednak nie udało się doprowadzić do remisu, czy chociażby zmniejszyć rozmiary porażki.
• W waszej grze pojawiła się zupełnie niepotrzebna nerwowość.
– Wiary na pewno nam nie zabrakło. Przecież przed rokiem, w naszej hali, pokonaliśmy drużynę z Płocka. Byliśmy w takim samym składzie, goście, z małymi wyjątkami, także. Uważam, że kluczowe dla końcowego wyniku były straty piłki w ataku pozycyjnym, szczególnie na początku spotkania. Goście to wykorzystali. Wyprowadzali kontry i zamieniali je na bramki. Przez dalszą część meczu musieliśmy gonić wynik. Ostatecznie zabrakło nam czasu.
• Pewnie na waszą postawę miała wpływ decyzja zarządu klubu o cięciach pensji za wrzesień, w przypadku porażki. Ciężko gra się chyba z taką świadomością i to jeszcze z najwyższej klasy przeciwnikiem…
– Pewnie, że taki stan rzeczy nie jest bez znaczenia dla zespołu. Nic więcej jednak w tej sprawie nie mogę powiedzieć.
• Dlaczego Azoty spisują się tak słabo w tym sezonie?
– Sam zadaję sobie to pytanie. Przed rokiem było zupełnie inaczej. Sądzę, że w tej sprawie powinien wypowiedzieć się trener. On obserwuje naszą grę, widzi popełniane błędy, ma pełny obraz sytuacji.
• Przed wami wyprawa do Kielc na mecz z Vive Targi. Drużyny, które mierzą się z mistrzem Polski zastanawiają się, jak przegrać różnicą mniejszą niż 10 goli…
– Na pewno nie pojedziemy do Kielc z założeniem porażki jak najmniejszą różnicą. Będziemy walczyć, choć zdajemy sobie sprawę, że osiągnięcie korzystnego wyniku będzie niezwykle trudne.
• Jak długo puławscy kibice czekać będą na ligowe zwycięstwo Azotów?
– Mam nadzieję, że już niedługo. Być może nastąpi to już w meczu z Olsztynem, na naszym parkiecie.