(BARTEK ŻURAWSKI)
Azoty podejmują w sobotę słoweński RK Cimos Koper. Po porażce 26:33 w pierwszym meczu, przed gospodarzami arcytrudne zadanie odrobienia aż siedmiu bramek straty. Miejscowi zapowiadają walkę do końca o awans do półfinału.
Sześć bramek straty mają Grecy z A.E.K., po porażce w Serbii z Partizanem. Trzej przegrani z pierwszych spotkań, szansy na awans do półfinałów, zgodnie szukać będą przed własnymi kibicami.
Sobotnie spotkanie zostanie ubogacone występem zespołu baletowego "Etiuda”, działającego przy puławskim Domu Chemik. Wszystko wskazuje na to, że drużyna zaprezentuje się w starych strojach. Bagaże zagubione podczas powrotu ze Słowenii, w końcu się odnalazły.
– Torby ze sprzętem sportowym i odżywkami wracały na dwie tury. Pierwsza część dotarła do Puław we wtorek, druga – dzień później. W piątek mają być gotowe nowe stroje, zamówione na początku mijającego tygodnia – relacjonuje prezes klubu Jerzy Witaszek.
– Po porażce w Słowenii piłkarze byli trochę podłamani– opowiada trener Bogdan Kowalczyk. – Już normalnie trenują. Uważamy, że nie zagraliśmy tam źle, a nasza porażka była nieco za wysoka.
Czy Azoty stać na odrobienie strat? – Siedem goli w dzisiejszej piłce ręcznej, to tak jak kiedyś trzy, cztery bramki straty. Bardzo wielu "znawców” szczypiorniaka, szczególnie w Puławach, już spisało nas na straty – tłumaczy Kowalczyk.
– My się jednak nie poddajemy i będziemy walczyć do końca. Zadanie to jest możliwe, ale będzie ono piekielnie trudne. Historia spotkań na arenie europejskiej pokazuje, że drużyny odrabiały nie takie straty – przekonuje szkoleniowiec.
– Bardzo byśmy chcieli sprawić niespodziankę i przejść do półfinału. Zarząd klubu wierzy w zespół – dodaje prezes Witaszek.
Utarcie nosa Słoweńcom może okazać się jeszcze bardziej trudne, z powodu kłopotów kadrowych. Od poniedziałku nie trenowali Mateusz Kus i Michał Szyba. – Coś strzeliło mi w kręgosłupie.
Korzystam z pomocy kręgarza. Czy zagram, okaże się przed meczem. Gdyby mnie zabrakło, Paweł Sieczka też da sobie radę. Walczymy do końca. Gramy u siebie i na pewno się nie poddamy – mówi Mateusz Kus.