Reprezentacja Polski w piłce ręcznej kobiet od czwartku, 5 grudnia kontynuować będzie występ na mistrzostwach Europy w niezwykłym kraju, gdzie nikomu nie trzeba tłumaczyć, co znaczy kézilabda (szczypiorniak). Owszem, jestem nieobiektywny, słusznie powiecie, bo kiedyś pomieszkiwałem w Budapeszcie, uczę się węgierskiego i z pewnością idealizuję Madziarów ze względu na ich miłość do mojego ukochanego sportu. Utyskując często na stagnację piłki ręcznej w Polsce, zwykle dopowiadam, że znów spotykam w swej ojczyźnie osoby, które nie rozróżniają tej dyscypliny od siatkówki.
Chyba miałem prawo wierzyć, że złoty okres obu naszych seniorskich reprezentacji (lata 2007-2016) przyniesie większe zainteresowanie szczypiorniakiem i szersze pole manewru dla szkoleniowców
W 2014 na EHF Euro w Budapeszcie, czarnogórski trener Dragan Adzić narzekał, że tak naprawdę ma raptem 28 profesjonalnych zawodniczek do wyboru. Kilka lat później Bojana Popović z dumą przyznawała, że srebrny medal olimpijski z igrzysk w Londynie i wygrana mistrzostw Europy tego samego roku przyniosły federacji Montenegro falę zdolnej młodzieży, która marzyła o pójściu w ślady Jovanki Radicević i spółki. Dziś to malutkie państwo, o populacji dwóch Lublinów, znów ma najsilniejszą kadrę kobiet ze wszystkich krajów byłej Jugosławii.
Dlaczego o tym piszę? Nie było przesadą stwierdzenie, że z Hiszpanią graliśmy o przyszłość kobiecego szczypiorniaka nad Wisłą i tę bitwę wygraliśmy. Bitwę pod dowództwem generała Arne Senstada, który do końca trzymał w ukryciu tajny plan zaskoczenia rywala grą z wycofaniem bramkarki. Dziś możemy się cieszyć z perspektywy czterech kolejnych spotkań przed naszą kadrą, ba, a dlaczego by nie marzyć o pierwszej ósemce turnieju, do czego mogą wystarczyć nawet dwa zwycięstwa? Wiem to aż za dobrze, polskie piekiełko nie lubi trenerów z zagranicy, niezależnie od ich fachowości.
W przeszłości musiałem nawet zaaranżować spotkanie Kima Rasmussena z jednym ze znanych polskich szkoleniowców i nagle okazało się, że w 30 minut można rozwiązać wiele problemów. Warunek jest tylko jeden, trzeba po prostu chcieć. Wiosną 2012, przy okazji turnieju Final 4 Pucharu Polski, duński selekcjoner miał się spotkać ze wszystkimi trenerami drużyn superligi. Czterech było już przecież na miejscu, tu w Lublinie. Miało dojechać osiem osób, przyjechały dwie. Dziękuję, dobranoc.
Fachowość albo jej brak, widać na każdym kroku. Kiedyś trudno było o więcej niż jeden materiał dziennie o naszej kadrze na stronie federacji, bo ówczesny rzecznik prasowy stał na stanowisku, że na turnieju powinien mieć kilka osób do pomocy i nie może nikomu wysyłać sygnału, że w pojedynkę da się zrobić cuda. Dziś ZPRP zatrudnia fachowca i pasjonata piłki ręcznej, Pawła Bejnarowicza, który prawdopodobnie jest najlepszym oficerem prasowym na turnieju. Media momentalnie dostają zdjęcia wysokiej jakości, nagrania dźwiękowe, materiały video, mamy swoje grupy na komunikatorach, a Dziennik Wschodni jest jednym z beneficjentów faktu, że wreszcie komuś się po prostu chce wykonywać swoje obowiązki więcej niż rzetelnie. Tylko taką mozolną pracą można powoli wyprowadzać kobiecy szczypiorniak z kryzysu.
Do głosu w naszej federacji doszło znacznie młodsze pokolenie. Nowy, 48-letni prezes Sławomir Szmal, były najlepszy piłkarz ręczny na świecie, ma przed sobą równie trudne zadanie, co w finale mistrzostw świata. Niedługo będzie musiał podjąć decyzję odnośnie do ewentualnego nowego kontraktu Senstada.
Ponieważ pamięć ludzka ulotną jest, przypomnę tylko, że w 2022 w Podgoricy zabrakło nam mniej niż sekundy, by gol Marioli Wiertelak mógł zostać uznany i nie mielibyśmy tych wszystkich niesportowych układanek na linii Hiszpania - Niemcy. Postrzeganie kobiecej kadry byłoby nieco inne i nie dominowałyby głosy, że ten Norweg już tak długo pracuje z Polską, a niczego nie zmienił na lepsze.
To jednak właśnie drużyna pod wodzą Arne Senstada na dwóch kolejnych turniejach mistrzowskich pokonała Hiszpanki (kontra dwie porażki ekipy Rasmussena z Iberyjkami na mundialu 2013 i EHF Euro 2014). To obecna kadra Biało-Czerwonych zdobyła więcej punktów w samej Bazylei niż legendarna drużyna z Karoliną Kudłacz i Aliną Wojtas w sześciu meczach w Gyor i w Debreczynie na mistrzostwach Europy, które 10 lat temu Węgrzy współorganizowali z Chorwacją. Mało? No chyba nie aż tak mało, jak twierdzą krytycy norweskiego selekcjonera.
Spotkania w Debreczynie dadzą nam odpowiedź, czy stać nas na nawiązanie walki z mocniejszymi od nas Szwedkami i Węgierkami,. Jestem bowiem przekonany, że możemy wyjść zwycięsko z konfrontacji z Czarnogórą oraz Rumunią. W kwietniu kluczowy dla nas dwumecz o awans do mistrzostw świata. Możemy w nim trafić na Serbki czy Chorwatki, więc nawet mimo gwarancji losowania z pierwszego koszyka, nie wolno nam bujać w obłokach. Zatem żadnych zbędnych ruchów, tylko koncentracja, fachowość i ciężka praca. Ma sens ta droga, zapewniam.