W sobotę o godz. 18 Wikana-Start Lublin podejmuje Znicz Basket Pruszków
Nie inaczej jest również tym razem. Po trzech kolejkach podopieczni Dominika Derwisza na mają swoim koncie tylko jedno zwycięstwo. Jednak o wiele bardziej niż bilans punktowy, martwi skuteczność "czerwono-czarnych”.
W tym sezonie lublinianie oddali aż 60 rzutów za trzy punkty, z czego drogę do kosza znalazło tylko jedenaście. Apogeum nieskuteczności nastąpiło w zeszłym tygodniu w Toruniu, kiedy "startowcy” próbowali aż 29 razy trafić zza linii 6,75 m.
– W Toruniu trafiliśmy tylko cztery "trójki”. Nie znam sposobu rozwiązania tego problemu. W koszykówce często jest tak, że problem siedzi w głowie. Musimy wyciszyć się i efekty powinny przyjść same – wyjaśnia Grzegorz Mordzak, rozgrywający Wikany-Startu.
Dominik Derwisz ma jednak również kilka powodów do optymizmu. Lublinianie przez wielu obserwatorów pierwszoligowych zmagań są chwaleni za postawę w defensywie. Średnio w meczu pozwalają przeciwnikowi na zdobycie siedemdziesięciu punktów, co jest piątym wynikiem w lidze.
– Pamiętajmy, że w lecie ta drużyna przeszła olbrzymią metamorfozę. Potrzebujemy jeszcze kilku tygodni na zgranie się. Jestem przekonany, że już niedługo będziemy dobrze funkcjonującą maszyną – dodaje Mordzak.
Na razie, mechanizm dość często zacina się, czego efektem są przerwy w zdobywaniu punktów. Takich błędów może nie wybaczyć Znicz Basket Pruszków, który dziś zawita do hali MOSiR. Koszykarze z Mazowsza dość słabo rozpoczęli sezon i, podobnie jak lublinianie, mają na swoim koncie zaledwie jeden triumf.
– Nie gramy słabo, ale nie mamy szczęścia. Piłka po prostu nie chce nam wpadać do kosza – tłumaczy Michał Aleksandrowicz, koszykarz Znicza, który w przeszłości występował w Wikanie-Starcie Lublin.
– Bardzo dobrze wspominam tamten okres. Szkoda tylko, że w obecnym składzie Startu znajduje się tak mało moich znajomych. Po meczu zostaję w Lublinie, bo razem z moją partnerką idziemy na imprezę urodzinową naszej znajomej. Myślę również, że uda mi się zamienić kilka słów z Pawłem Kowalskim czy Sebastianem Szymańskim. Na boisku jednak nie będzie sentymentów – tłumaczy Aleksandrowicz.