Piątek po godz. 12. Przed lubelską Jadłodzielnią na targu przy al. Tysiąclecia stoi kilka osób. Wszyscy czekają aż pojawi się coś do jedzenia. Na razie nie ma nic.
Przechodząc obok straganu słyszę jak jedna z kobiet mówi do innej: – Ale jestem głodna.
Zatrzymuję się. Odwracam. Starsza, schludnie ubrana i gładko uczesana starsza pani. Podchodzę i proponuję obu zakupy w pobliskim sklepie. Kobiety trochę się krygują, ale w końcu korzystają. Widać, że nie chcą wkładać do wózka wielu rzeczy. Wystarczy pieczywo. Na dziś i jak się da, to na jutro. Udaje mi się je namówić na pasztety, zupki w proszku, jakieś konserwy. Przez cały czas są bardzo skrępowane i chcą wyjaśnić, jak znalazły się w tej sytuacji. Mówią, że jedna z nich była „u Alberta”, ale drugą bolą dziś nogi i nie dała rady dojść.
– Całe życie pracowałam. Salową byłam w szpitalu i w domu starców. Mam emeryturę. Taką najniższą, ale do niedawna to starczało. Jeszcze w tamtym roku dorabiałam sobie jako opiekunka. Chodziłam do samotnych ludzi. Sprzątałam. Jakieś zakupy robiłam. Teraz już nie mam na to siły – kobieta chce mnie zaprosić do swojego mieszkania, żeby pokazać „że nie ma żadnej patologii”.
Mówi, że wszystko zmieniło się koło maja, bo wtedy zaczęło być drogo. Zaczęły przychodzić wyższe rachunki, ale przede wszystkim drogo zrobiło się w sklepach.
– Ja zwykle jakiś ryż jem i zupę, ale z czego teraz zupę gotować. Marchewka, pietruszka, seler to wszystko teraz bardzo drogie jest. Dlatego chodzę do Jadłodzielni. Tu często są warzywa to biorę i sobie gotuję. Mięsa do zupy nie daję. Zasmażkę na oleju wolę, a olej też drogi teraz okropnie – opowiada kobieta. – Lubię jak w Jadłodzielni jest nabiał, bo teraz też drogo to wychodzi. Ser żółty w promocji to prawie 30 zł, to skąd to brać?
– Liczyła pani ile ma miesięcznie na zakupy? – dopytuję.
– Pewnie. Ja bez kartki i długopisu to nic nie kupuję, bo ja mam niewiele ponad 1200 zł. Jak popłacę rachunki to mi zostaje połowa, bo sama już jestem i wszystko sama płacę. Potem leki na miesiąc kupuję, proszek, mydło, szampon. Wie pani ile papier teraz kosztuje toaletowy? To jakieś nienormalne już jest. Z tego co mi zostaje to mam jakieś 80 zł na tydzień. To już na jedzenie wszystko idzie.
Żeby wdowa nie przymierała głodem
W tak trudnej sytuacji materialnej bardzo często znajdują się osoby starsze po śmierci współmałżonków. Większość z tych przypadków dotyczy kobiet, które częściej niż mężczyźni zajmowali się domem rodzinnym, co miało wpływ na ich karierę zawodową, a przez to także dziś na wysokość emerytury.
– W Polsce mamy około dziesięciu milionów emerytów i rencistów. Średnia emerytura wynosi około 2500 złotych, a najniższa to 1300 złotych – mówi Jacek Czerniak, lubelski poseł SLD. Aby pomóc osobom starszym w trudnej sytuacji działacze Lewicy rozpoczynają zbiórkę podpisów pod projektem ustawy dotyczącym renty wdowiej.
W tej chwili w małżeństwie emerytów, gdy umiera mąż, kobieta ma prawo do wyboru - albo zachowuje swoją emeryturę, albo z niej rezygnuje i bierze rentę rodzinną – 85 proc. emerytury męża. Lewica proponuje, żeby można było wybrać tę opcję, która daje większy przychód: wdowa może albo zachować swoją emeryturę, a do tego uzyskać dodatek 50 proc. renty po mężu, albo wybrać rentę po mężu i dodać 50 proc. swojej emerytury.
Jak wyliczają działacze Lewicy koszt tego rozwiązania dla budżetu państwa to około 16 miliardów złotych. Żeby projekt trafił do laski marszałkowskiej trzeba zebrać co najmniej sto tysięcy podpisów.
Poza projektem, pod którym będą zbierane podpisy, politycy Lewicy złożyli już do laski marszałkowskiej projekt drugiej waloryzacji emerytur od września zakładająca wzrost emerytur i rent przeciętnie o około 300 złotych, a najniższych o 180 złotych. Politycy proponują również Bon dla emeryta i rencisty w wysokości 500 złotych do wykorzystania w ciągu dwóch lat oraz wprowadzenie ceny 5 zł za każde lekarstwo dla emeryta i rencisty. Ponadto chcą wzrostu zasiłku pogrzebowego z 4 do 7 tysięcy złotych.