Straż Miejska w Świdniku ma nowe narzędzie do namierzania osób, które spalają w piecach odpady. Dron podlatuje do komina i analizuje skład dymu. – Nie da się oszukać, że chodzi o komin sąsiada – podkreśla komendant strażników
Dron może pracować nawet w trudnych warunkach. – Tak naprawdę jedynie deszcz jest ograniczeniem. Ze śniegiem nie ma większego problemu. Natomiast pomiar przy dużym wietrze nie ma większego sensu, bo struga dymu zostaje rozwiana – tłumaczy Marcin Brzozowski z lubelskiej firmy USM, kontroler jakości powietrza współpracujący m.in. ze strażnikami miejskimi w Świdniku i Chełmie.
– Dzięki temu mamy szczegółowy wynik z konkretnego komina. Wiemy, co się z niego wydostaje. GPS pokazuje dokładnie długość i szerokość geograficzną. W związku z tym nie da się oszukać, że chodzi o komin sąsiada – wyjaśnia Janusz Wójtowicz, komendant Straży Miejskiej w Świdniku. Dane pomiarowe są aktualizowane co 10 sekund.
Skąd wiadomo, że w konkretnym piecu spalane są odpady? – Oprócz tego, że mamy informację o stężeniu pyłów PM10 i PM2,5, mamy też informację o stężeniu dwutlenku siarki, dwutlenku węgla i węglowodorach. Jeśli będzie wysoki poziom węglowodorów to można podejrzewać, że są spalane odpady – mówi komendant. – Jeśli są niesprzyjające warunki atmosferyczne, jak mgła i brak wiatru, to wszystko, co ludzie spalają, opada na dół. I my musimy tym oddychać.
W sezonie grzewczym świdnicki eko-patrol wyposażony w specjalistyczne laboratorium wyjeżdża na ulice każdego dnia, zarówno rano, jak też po południu. – Rano często kontrolujemy zakłady usługowe np. stacje naprawy samochodów – opowiada Wójtowicz. – Mieliśmy już takie przypadki, że w kotłach były spalane zużyte filtry paliwa i zużyty olej silnikowy. W jednym z miejsc strażnicy interweniowali, bo zauważyli na świeżym śniegu ciemne plamy, podobne do tych, które są widoczne np. na karoserii samochodów przy spalaniu gumy.
– Czasem ludziom wydaje się, że jak spalają odpady, np. plastiki, lakierowane płyty, gumy i inne toksyczne materiały, to one gdzieś tam sobie polecą. Tymczasem tak naprawdę to one lecą w górę tylko na chwilę – ostrzega komendant. – W zetknięciu z zimnym powietrzem opadają. Gdzie? Na nasze ogródki działkowe, na których uprawiamy m.in. sałatę i rzodkiewkę. Później myślimy, że jemy ekologiczne warzywa. Tak naprawdę to tak, jakbyśmy te wszystkie odpady wrzucili do miksera i zjedli.