Mieszkańcy gminy Rossosz protestują przeciwko budowie kurników. Zebrali już ponad 800 podpisów. Wójt Kazimierz Weremkowicz nie wydał jeszcze decyzji środowiskowej. Ale sprawę bada Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych, bo na działce gdzie ma stanąć ferma wykarczowano wcześniej kilkanaście hektarów lasu.
Gmina Rossosz wraz z kilkoma innymi samorządami powiatu bialskiego tworzy Dolinę Zielawy. Razem promują zieloną energię i zdobywają fundusze unijne na ten cel.
– Mamy w gminie ekologiczne gospodarstwa i agroturystykę. Stawia się u nas na odnawialne źródła energii. Tymczasem nie dość, że wykarczowano stary las, to jeszcze ktoś chce nas truć – denerwuje się pani Joanna. Twierdzi, że jej gospodarstwo położone jest najbliżej planowanej inwestycji, bo w linii prostej to niecałe 300 metrów.
Ale takich niezadowolonych jak ona jest więcej, dlatego ludzie zawiązali już komitet protestacyjny. Niedawno kolportowali ponad 1000 ulotek z hasłem "Stop budowie fermy drobiu".
– Jeśli decyzja zapadnie, to będzie za późno. Dlatego jak tylko dowiedzieliśmy się, że mają powstać kurniki, zaczęliśmy działać – tłumaczy z kolei pan Andrzej, który swoją terenówką dowozi nas, przez leśne drogi, do wyznaczonej działki, na której ma stanąć 8 wielkich kurników. – Widzi pani jak to wygląda… Kompleks leśny, a nagle dziura. Wycinka zaczęła się w 2018 roku. To prywatny las, więc co mogliśmy zrobić? – rozkłada ręce.
W międzyczasie zmienił się właściciel tego terenu i z oficjalnym wnioskiem do władz gminy wystąpił kilka miesięcy temu Sławomir Hryciuk.
– Ludzie teraz na wszystko protestują, wszystko im przeszkadza – komentuje inwestor. – Wycinka była wcześniej, ja nie jestem za to odpowiedzialny. Jestem natomiast zdecydowany na kurniki. Nie biorę pod uwagę zmiany lokalizacji – ucina Hryciuk.
Ale jak ustaliliśmy inwestor wystąpił o pozwolenie na budowę kurników w oparciu o projekt "Zielone fermy" spółki Wipasz. – Są to nowoczesne obiekty o podwyższonym standardzie hodowli – tłumaczy Przemysław Sawoński, wiceprezes zarządu Wipaszu. – Nie wykluczamy, że po uzyskaniu prawomocnego pozwolenia będziemy zainteresowani zakupem działki i zrealizowaniem inwestycji – zaznacza Sawoński, ale dodaje jednocześnie, że "jeśli protesty mieszkańców okażą się uzasadnione i uzyskanie pozwolenia nie będzie możliwe, spółka nie będzie podejmowała żadnych kroków i ferma nie powstanie".
Przypomnijmy, że spółka w 2019 roku uruchomiła w Międzyrzecu Podlaskim ogromny zakład drobiarski, którego budowała kosztowała 220 mln zł. To nowoczesny obiekt, w których produkuje się świeże i mrożone mięso z kurczaków.
Mieszkańcy Rossosza mają wiele obaw. – 8 kurników, a w każdym 72 tys. kurcząt, co daje ponad 570 tys. sztuk w jednym cyklu. W ciągu roku ma być 8 takich cykli. A w ciągu doby po naszych drogach będzie przejeżdżało 14 ciężarówek – wylicza pani Joanna.
Jeszcze kilka tygodni temu miejscowość żyła w błogiej nieświadomości, ale o planowanych kurnikach powiedział nawet miejscowy proboszcz z ambony. – Wtedy spontanicznie zorganizowaliśmy spotkanie. Pani ze świetlicy mówiła, że były 102 krzesła przygotowane. Wszystkie były zajęte, a ludzie jeszcze stali – opowiada pan Andrzej. On sam też ma problem, bo po informacji o "śmierdzącym biznesie" jego syn ma teraz wątpliwości czy zostać w Rossoszu i budować dom. – Obawiamy się działania toksycznych substancji, m.in. amoniaku. Jakieś choroby mogą wyjść po latach. Poza tym, nasze działki tracą na wartości. Zanieczyszczenia mogą przedostać się nie tylko do atmosfery, ale również do wód gruntowych. Opowiadają nam bajki, że rolnicy dostaną za darmo obornik, ale po kilku latach takiego nawożenia, nastąpi erozja i tak słabych gleb na naszym terenie – zaznacza pan Andrzej.
Poza tym, pracy dla miejscowych przy kurnikach też raczej nie będzie. – Tam mają być tylko 4 osoby do obsługi – tłumaczą mieszkańcy.
Wójt gminy nie wydał jeszcze decyzji środowiskowej. Na razie samorząd wysłał raporty oddziaływania na środowiska do urzędu marszałkowskiego, sanepidu, Wód Polskich i Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska.
– Te instytucje wysyłają wiele zapytań, żądają od inwestora uszczegółowień – przyznaje wójt Kazimierz Weremkowicz, zapewniając, że pozostaje w stałym kontakcie z mieszkańcami. – Wiadomo, że interes społeczny jest istotny, ale przepisy nie do końca na to zważają – ubolewa Weremkowicz.
Bo jeśli instytucje zaopiniują pozytywnie wniosek inwestora, gmina nie ma wielkiego pola manewru. A nawet jeśli wójt odmówiłby wydania decyzji środowiskowej, to inwestor może to zaskarżyć w Samorządowym Kolegium Odwoławczym.
– Od 10 lat następuje jakaś dziwna tendencja, aby produkcje koncentrować w dużych fermach. Dzisiaj w naszej gminie niewielu jest już rolników, którzy trzymają po kilka świń, krów czy kur – dodaje wójt.
Czy wiedział o wycince kilkunastu hektarów lasu pod kurniki? – Jako gmina nie mamy żadnych uprawnień w wydawaniu pozwoleń na wycinkę. Wiemy tylko, że Lasy Państwowe prowadzą w tej sprawie postępowanie – zaznacza Weremkowicz. Podobnie, samorząd nie wydawał też decyzji o przekształceniu gruntu leśnego na rolny.
Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Lublinie rzeczywiście wszczęła, z urzędu, postępowanie administracyjne. – W sprawie naruszenia przepisów ustawy o ochronie gruntów rolnych i leśnych – tłumaczy Paweł Kurzyna z zespołu prasowego lubelskiej dyrekcji. – Dalsze działania będą prowadzone w oparciu o przepisy ustawy o ochronie gruntów rolnych i leśnych, ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, ustawy o lasach oraz przepisy Kodeksu Postępowania Administracyjnego – dodaje Kurzyna, nie podaje jednak szczegółów.
Z kolei, lubelski Urząd Marszałkowski nie wypowiada się w sprawie wycinki i odsyła nas do Ministerstwa Klimatu. – W takich sprawach ani marszałek, ani wojewoda nie wydają decyzji – podkreśla Monika Pietraszkiewicz z zespołu prasowego.
Co zatem mówi resort? – Zajmujemy się sprawą – potwierdza nam przedstawiciel wydziału prasowego Ministerstwa Klimatu i Środowiska, ale na dalsze informacje każe nam czekać.
Mieszkańcy Rossosza opowiadają, że niektóre drzewa miały po 150 lat. – Teraz zostały tylko pieńki. Smutny widok, bo ten las był częścią naszej historii – podkreślają ludzie z komitetu protestacyjnego, pytając na koniec czy ktoś poniesie za to odpowiedzialność.