Andrzej Duda czy Rafał Trzaskowski? W niedzielę, w drugiej turze wyborów prezydenckich, wybierzemy głowę państwa na kolejne pięć lat. Eksperci są zgodni,
że walka między oboma kandydatami jest wyrównana i o zwycięstwie może zdecydować niewielka różnica głosów
Pierwszą turę 28 czerwca z poparciem 43,5 proc. w skali kraju wygrał urzędujący prezydent, popierany przez Prawo i Sprawiedliwość Andrzej Duda.
Drugi wynik (30,46 proc.) uzyskał prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski z Koalicji Obywatelskiej i to ci dwaj kandydaci zmierzą się w niedzielnym ponownym głosowaniu.
W granicach błędu statystycznego
Ostatnie przedwyborcze sondaże wskazują praktycznie remis, z delikatnym wskazaniem na jednego lub drugiego kandydata. Różnice procentowe miedzy nimi w większości mieszczą się w granicach błędu statystycznego.
Według bukmacherów większe szanse ma urzędujący prezydent. Według STS, wczoraj za złotówkę podstawioną na Andrzeja Dudę można było zarobić 1,47 zł. W przypadku Rafała Trzaskowskiego kurs wynosił 2,65 zł.
Z kolei inna z firm bukmacherskich Fortuna oferowała kursy na poziomie 1,52 zł i 2,62 zł.
Wskazania faworyta - z różnym skutkiem - podejmują się nawet wróżbici. I tu obserwatorzy sceny politycznej są zgodni: w tej chwili wytypowanie zwycięzcy drugiej tury wyborów prezydenckich jest wróżeniem z fusów.
- Możemy powiedzieć, że w tej chwili nie wiemy absolutnie nic. Według dotychczasowych badań, wśród wyborców, którzy już wiedzą na kogo zagłosują, nie ma poparcia większego niż 50 proc. To oznacza, że wciąż jest kilka procent osób, które decyzję w tej sprawie podejmą w ostatnich dniach lub godzinach przed głosowaniem. I to ich głosy będą decydujące - komentuje Marcin Palade, socjolog polityki.
Czekanie na wyniki
Wyrokowania w tej kwestii nie podejmuje się także dr Wojciech Maguś, politolog i medioznawcza z UMCS.
- Wszystko może rozstrzygnąć się stosunkowo niedużą różnicą głosów i w tej chwili trudno jest wskazać faworyta - zaznacza.
Zdaniem dr hab. Agnieszki Łukasik-Tureckiej, politolog z KUL, wyborcze zwycięstwo może być trudne do rozstrzygnięcia nawet w niedzielny wieczór, już po zakończeniu głosowania i opublikowania tzw. wyników exit poll. - Różnica może być niewielka. Nie wykluczam scenariusza, że w pierwszej chwili nieznaczną przewagę może mieć Andrzej Duda, ale wraz ze spływaniem protokołów z kolejnych komisji, może ona topnieć.
Pytanie, w którym momencie się to zatrzyma i na czyją korzyść przechyli się szala zwycięstwa. Ostateczne wyniki poznamy zapewne w poniedziałek, a być może dopiero we wtorek
- mówi dr hab. Łukasik-Turecka.
Przepływy elektoratów
W pierwszej turze trzeci wynik uzyskał niezależny Szymon Hołownia (13,87 proc.), a czwarty Krzysztof Bosak z Konfederacji (6,78 proc.). Dwaj kolejni kandydaci startujący pod szyldem ugrupowań będących w Sejmie, czyli Władysław Kosiniak-Kamysz (PSL-Kukiz’15) i Robert Biedroń (Lewica) zgromadzili zaledwie po nieco ponad 2 proc. głosów.
- Wydaje się, że ci, którzy 28 czerwca głosowali na Andrzeja Dudę i Rafała Trzaskowskiego, w większości powtórzą to w ponownym głosowaniu. Widoczne było to, że kampania przed drugą turą była skierowana głównie do wyborców Szymona Hołowni i Krzysztofa Bosaka. I to przepływy tych elektoratów będą kluczowe - podkreśla dr Maguś.
Według naszych rozmówców większość wyborców Hołowni powinna postawić na Trzaskowskiego. W przypadku elektoratu Bosaka wydaje się, że wybór padnie na Dudę.
Jeszcze wyższa frekwencja?
- Ale postawa tych dwóch grup wcale nie musi być decydująca. Są też wyborcy, którzy pójdą tylko na drugą turę. To między pół a półtora miliona osób. To by sugerowało, że frekwencja może być nawet wyższa, niż w pierwszej turze - dodaje Marcin Palade.
Socjolog zaznacza, że chodzi o osoby powyżej 60. roku życia, które według powszechnej opinii 28 czerwca nie poszły do lokali wyborczych ze względu na trwającą pandemię koronawirusa.
Patrząc na te dane, nie dziwi, że w ostatnich dniach premier Mateusz Morawiecki w trakcie przedwyborczego objazdu po wschodniej Polsce zachęcał tę grupę wiekową do głosowania. Między innymi w Kraśniku i Tomaszowie Lubelskim mówił, że „wirus jest w odwrocie” i „nie trzeba się go bać”.
- Ta grupa jest dużą rezerwą dla urzędującego prezydenta. Jeśli uda się ją zmobilizować, to ci wyborcy w większości zagłosują na Andrzeja Dudę - uważa Marcin Palade.
Intensyfikacja działań
Z tezą o wyraźniej mobilizacji starszego elektoratu zgadza się dr Maguś.
- To nie tylko wspomniane wypowiedzi premiera, ale też rozporządzenie ministra zdrowia zalecające uczestnictwo osób starszych w wyborach bez konieczności stania w kolejkach czy intensyfikacja działań kampanijnych w bastionach przychylnych Andrzejowi Dudzie - mówi politolog UMCS. Zaznacza jednak, że w sztabie Trzaskowskiego widać z kolei działania mające zmobilizować elektorat wielkomiejski. - dodaje dr Maguś i nie przesądza jednak, że niedzielna frekwencja będzie wyższa od tej sprzed dwóch tygodni.
- Część osób, które nie głosowały na Andrzeja Dudę lub Rafała Trzaskowskiego może stwierdzić, że ich udział w drugiej turze jest bezzasadny. Skoro ich kandydata nie ma w grze, to nie ma sensu iść na wybory.
Brak debaty? Szkoda dla wyborców
Być może wynik głosowania byłoby łatwiej przewidzieć, gdyby między kandydatami przed drugą turą doszło do bezpośredniej debaty. Po raz pierwszy w historii takiego starcia jednak nie było.
W poniedziałkowy wieczór obaj pretendenci do prezydenckiego fotela wzięli udział w dwóch różnych „debatach”, w których z zadawanymi pytaniami mierzyli się samodzielnie. Andrzej Duda wziął udział w wydarzeniu zorganizowanym przez TVP w Końskich (woj. świętokrzyskie). Z kolei Rafał Trzaskowski uczestniczył w konferencji w Lesznie, którą wspólnie przeprowadziły redakcje TVN, TVN24, Onetu i Wirtualnej Polski.
- Dla kandydatów to może i lepiej, bo zły występ któregoś z nich podczas debaty mógłby wpłynąć na decyzje przy urnach. Ale z pewnością nie jest to dobre dla suwerena, czyli dla nas. Pomiędzy pierwszą a drugą turą powinno dojść do przynajmniej jednego takiego starcia, jak to miało miejsce w 2015 roku. Teraz to się nie udało i jest to szkoda dla polskiej demokracji - uważa Marcin Palade.
- Z perspektywy wyborców to, że kandydaci mogą sobie pozwolić na nieuczestniczenie w debacie, świadczy o niskiej kulturze politycznej w naszym kraju. Nie dano nam sytuacji, w której obaj kandydaci mogliby odpowiadać na te same pytania i skonfrontować się ze sobą –podsumowuje dr hab. Łukasik-Turecka.