Starsi ludzie uwięzieni są w domach, wyjście do sklepu staje się wielką wyprawą, a uczniowie notorycznie spóźniają się na lekcje. To codzienność milionów Polaków, których dotyka „wykluczenie komunikacyjne”. Na alarm bije Rzecznik Praw Obywatelskich i podkreśla, że w takich warunkach trudno mówić o swobodach, które gwarantuje obywatelom Konstytucja. Bo cóż z tego, że prawo coś gwarantuje, skoro na głęboką wieś nie sięga?
– Ratuje nas tylko to, że trzy razy w tygodniu jedzie samochód z piekarni i możemy kupić pieczywo – opowiada pani Anna, mieszkanka małej miejscowości w gminie Urszulin. – Jeszcze niedawno dwa razy w tygodniu jeździł sklep obwoźny, ale ostatnio nie ma i tego. My od kilkunastu lat nie mamy żadnego połączenia komunikacyjnego. Do najbliższego sklepu są 4 km, a do lekarza 12 km. Młodsi mają samochody, a starsi proszą o pomoc rodzinę, albo płacą za podwózkę
Takich opowieści mamy o wiele więcej. Gdy w październiku spytaliśmy naszych Czytelników o problemy komunikacyjne mieszkańców mniejszych miejscowości, dostaliśmy dużo korespondencji. Wyłania się z niej bardzo ponura rzeczywistość.
Daleko od szosy
– Wojciechów, Palikije Pierwsze, Palikije Drugie, Sporniak i pobliskie miejscowości oddalone są od Lublina o niespełna 20 km. Ale dotarcie do Lublina środkiem transportu innym niż własny samochód, to mało realne do wykonania zadanie. Pewnie, czasem udaje się zabrać busem, ale zależy o której godzinie i w jakim dniu – opisuje nasz Czytelnik. – Jeśli musisz dojeżdżać dzień w dzień do szkoły, uczelni lub pracy, to licz się z systematycznym spędzaniem czasu na przystankach i oczekiwaniem po dwie godziny na następny kurs. W ciągu całego dnia nie kursuje ani jeden autobus, jeździ prywatna firma busem. Dzieci dojeżdżające do szkół do Lublina na godz. 7.30 lub 8 mają tak naprawdę tylko jednego busa o godz. 6.30, który raz się zatrzyma, innym razem nie, bo jest przepełniony. Wtedy pozostaje czekanie na następny kurs o godz. 7.45. Systematyczne spóźnienia dzieci do szkół to norma. Gorzej z dojeżdżającymi do pracy, bo kto potrzebuje pracownika spóźniającego się co drugi dzień?
– Jesteśmy niczym w serialu „Daleko od szosy”. Aby dojechać na czas, należy wstać kilka godzin wcześniej, najlepiej dojechać jakoś do sąsiednich miejscowości oddalonych o 10, 12 km, aby się zabrać do miasta. W drodze powrotnej wygląda to podobnie. Niestety nikt z tym nic nie robi – pisze nam jeden z Czytelników.
Konstytucja tu nie sięga
W małych miejscowościach szanse na dojazd do miejsca pracy lub nauki, dotarcie do lekarza lub po prostu wyrwanie się na wycieczkę, są dramatycznie mniejsze niż w dużych miastach.
A przecież to wciąż ten sam kraj, z tą samą Konstytucją RP, która gwarantuje każdemu obywatelowi wolność poruszania się po terytorium kraju (art. 52), prawo do ochrony zdrowia (art. 68), prawo do nauki (art. 70) oraz pomoc na rzecz osób z niepełnosprawnościami (art. 69).
Jak można mówić o konstytucyjnych prawach we wsi, z której trudno się wydostać? Takie pytanie stawia Rzecznik Praw Obywatelskich.
– Wykluczenie transportowe stanowi faktyczną przeszkodę w realizacji szeregu konstytucyjnych praw i wolności obywatelskich – przekonuje Marcin Wiącek w swym oficjalnym wystąpieniu do ministra rolnictwa. Przypomina, że już od 2015 roku problem wykluczenia transportowego jest jednym z najczęściej zgłaszanych problemów podczas terenowych spotkań organizowanych przez biuro RPO.
– Im dalej od metropolii, tym częściej mieszkańcy wsi wskazywali na liczne niedogodności z tym związane, np. utrudniony dostęp pacjentów do opieki zdrowotnej lub rehabilitacji, trudności w dojeździe do pracy osób niedysponujących prywatnym samochodem – stwierdza Wiącek. – Brak publicznych połączeń sprawia, że uwięzieni w domach pozostają seniorzy, osoby z niepełnosprawnościami i ich opiekunowie, a dzieci mają ograniczony dostęp do edukacji.
Gorszy start w dorosłość
– Dziecko trzeba umieszczać w internacie, 4 km od domu, bo nie ma możliwości dojechania do szkoły – opowiada pani Agnieszka z Leśniczówki w gminie Bychawa.
– Tu od lat jest ten sam problem – pisze do naszej redakcji pani Ewelina z tej samej miejscowości. – Jeździ jeden przewoźnik w godzinach, w których w żaden sposób nie ma możliwości dostać się do miejsca zatrudnienia.
W weekendy nie jeździ nic. Dosłownie 3 km od siedziby gminy, a wykluczenie jak w krajach trzeciego świata. Ani komunikacji, ani sklepu. Po prostu tragedia.
– Pierwsze, co trzeba, to wysyłać 17-latków na prawo jazdy, żeby mogli się dalej kształcić, bo nie ma czym jeździć do szkoły – skarży się pani Marta, która opowiada nam o życiu we wsi Kuraszew w gminie Wohyń (powiat radzyński). – Kiedyś były autobusy do Lublina, Warszawy i wielu innych miast. Dziś są trzy, w dni nauki szkolnej. Podczas edukacji zdalnej nie było nic. Dużo osób starszych mieszka kompletnie uziemionych i zdanych komunikacyjnie na pomoc innych. Jest piękna droga i nowy przystanek autobusowy, na którym nie ma żadnego rozkładu jazdy.
Gminy próbują sobie radzić
– Ludzie piszą, że mają mało autobusów, a co my mamy powiedzieć? – pyta nasz Czytelnik z gminy Mełgiew. – W naszej miejscowości autobus jeździł jakieś 20 lat temu. Z Mełgwi, owszem, autobusy są. Ale z innych miejscowości, np. Józefowa, nawet młodzież do szkół nie może dojechać, tylko musi mieszkać w bursach lub na stancjach, bo do Mełgwi jest 5 km pieszo. 20 lat temu można było dojechać. Cofamy się, a nie rozwijamy.
– Żyjemy w takich czasach, że w każdym domu są dwa-trzy auta. Sytuacja z komunikacją publiczną jest u nas taka a nie inna. Jest kiepsko – przyznaje Grzegorz Pokrzywa, sołtys Józefowa. – Ale jeżeli ktoś chce się dostać na zakupy albo do lekarza, może w gminie zamówić bezpłatny transport. Wcześniej przez pewien czas działała regularna komunikacja, były wyznaczone przystanki, miały wyznaczone dwa objazdy rano i po południu. Ale jeżeli korzystała z tego jedna lub dwie osoby raz na dwa tygodnie, to utrzymywanie takiej linii mijało się z celem.
– Rzeczywiście, nie było zainteresowania pasażerów – mówi Krzysztof Sternik, prezes Gminnego Przedsiębiorstwa Komunalnego w Mełgwi. Ale zastrzega, że taka komunikacja działała jeszcze za czasów jego poprzednika.
Nie opłaca się ich wozić
Brutalna prawda jest taka, że przewoźnik nie pojedzie tam, gdzie mu się to nie opłaci, bo nie jest instytucją charytatywną i nie będzie dopłacać do interesu.
Dopłacać mogą za to samorządy, o ile mają z czego. Pieniądze na ten cel miał zapewnić Fundusz Rozwoju Przewozów Autobusowych uruchomiony przez rząd w 2019 roku. Zgodnie z założeniami miał on pomóc w przywracaniu lokalnych połączeń.
– Dofinansowanie będzie przyznawane w formie dopłaty do kwoty deficytu pojedynczej linii komunikacyjnej – tłumaczyło Ministerstwo Infrastruktury. Obecnie dopłata do jednego wozokilometra (czyli 1 km przejechanego przez jeden autobus) nie może być wyższa niż 3 zł.
Jak to działa w naszym województwie?
W tym roku wojewoda podpisał z samorządami umowy na kwotę ponad 13,5 mln zł, dotyczące 254 linii (m.in. z Konstantynowa do Antolina i Zakalinek, z Tucznej do Choroszczynki, Żuków, Międzylesia i Leniuszek, z Antoniówki do Biskupia, czy z Międzyrzeca Podlaskiego do Ostrowa Lubelskiego i Siemienia).
– Ministerstwo Infrastruktury obserwuje stale rosnące zainteresowanie organizatorów publicznego transportu zbiorowego tym programem – przekonuje w swym oficjalnym piśmie wiceminister Rafał Weber. – W ramach przeprowadzonych do tej pory naborów wniosków o objęcie w 2021 roku dopłatą z Funduszu, objęto 4.081 linii komunikacyjnych, a wnioskowana przez organizatorów kwota dopłaty wynosi 435 995 450,69 zł.
Po prośbie do starosty
– Nie mamy nic. Jest tylko autobus szkolny, który jeszcze przez pandemią mógł brać inne osoby. Odkąd mamy pandemię, nikt nie może wsiąść co autobusu. I nie mamy nic – przyznaje Renata Wartacz, sołtys Gutanowa.
– Dzieci, które uczęszczają do szkoły średniej, idą pieszo do Garbowa. To jest godzina – mówi pani sołtys. Na taki spacer mogą sobie pozwolić osoby zdrowe i sprawne. – Starsi idą do po prośbie do sąsiada.
Mieszkańcy Gutanowa upominają się już o pomoc. – Napisaliśmy petycję do starostwa i mamy nadzieję, że to coś zmieni – opowiada sołtyska. – Staramy się o komunikację Garbów-Jastków, bo starostwo może nam pomóc tylko w ten sposób, że uruchomi połączenie między gminami. Ale jeżeli będziemy mieli dojazd do Jastkowa, to tam będziemy mogli się przesiąść w podmiejską linię 20 i dostać nią do Lublina.
Starostwo uznało, że petycja jest zasadna, chociaż uruchomienie nowej linii zależy zwłaszcza od pieniędzy. – Jednymi z podstawowych źródeł finansowania są dopłaty z Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych oraz środki własne powiatu. W celu zabezpieczenia wkładu własnego nieodzowne jest wsparcie od gmin, przez których teren przebiegają trasy – taką informację przekazał nam Krzysztof Dudziński z Wydziału Komunikacji, Transportu i Drogownictwa w Starostwie Powiatowym w Lublinie.
Starostwo deklaruje, że będzie się starać u wojewody o pieniądze podczas naboru, który planowany jest wstępnie na listopad i ma dotyczyć dopłat na rok 2022. – Powiat lubelski planuje zgłosić w naborze na rok 2022 linie już funkcjonujące oraz dodatkowe, które uzyskają zgodę gmin na ich dofinansowanie – przekazuje Dudziński. – Wśród wstępnych propozycji nowych tras jest m.in. linia Gutanów-Jastków-Smugi i linia Bełżyce-Radawiec Duży-Motycz (stacja kolejowa).
RPO: potrzeba gwarancji
Ministerstwo jest zadowolone z programu dopłat, jednak zdaniem Rzecznika Praw Obywatelskich należy zadziałać jeszcze głębiej.
– Pragnę zwrócić uwagę na możliwość innego podejścia do problemu, nie ograniczającego się wyłączenie do kwestii zapewnienia finansowania przewozów, ale ujmującego problem z perspektywy praw obywatela – stwierdza Marcin Wiącek. Przekonuje, że należy ustawowo zagwarantować obywatelom pewne minimum komunikacyjne. – Wydaje się, że rozsądnym minimum w tym zakresie jest wprowadzenie prawa obywatela do transportu publicznego zapewniającego połączenie do siedziby władz danej gminy.
Jednak ministerstwo nie jest do tego przekonane. – Wprowadzenie jednolitych w całym kraju regulacji ustanawiających wymagane połączenia komunikacyjne nie znajduje obecnie uzasadnienia – ocenia wiceminister Weber. – Decyzja o liniach komunikacyjnych, które powinny funkcjonować na obszarze właściwości organizatora zależy od wielu czynników, w tym od charakterystyki rozwoju gospodarczego danego regionu i co za tym idzie zapotrzebowania na transport publiczny.
Są jednak miejscowości, gdzie zapotrzebowanie jest, a busów nie ma.
To chociażby Dziuchów w gminie Niemce.
– Tu bus jeździ tylko w godzinach popołudniowych trzema kursami. Rano nie ma żadnego busa, aby dostać się do pracy czy szkoły – opowiada nasza Czytelniczka. Do przystanku komunikacji miejskiej ma 4 km. Tyle samo do przystanku, z którego odjeżdża bus. – Jeśli ktoś nie ma auta, to nawet nie ma jak się dostać do Urzędu Gminy, bo musi jeździć przez Lublin a bus jest tylko po południu, więc nie wyrobi się w godzinach pracy urzędu.
Kursy znikają z rozkładów
Trudną sytuację pogorszyła epidemiczna rzeczywistość. Potwierdza to Zarząd Transportu Miejskiego w Lublinie, który nie organizuje wprawdzie podmiejskich kursów, za to wydaje zezwolenia na ich obsługę.
– Z naszych badań wynika, że w dobie pandemii rynek przewoźników prywatnych spadł o ok. 40 do 60 proc. – przyznaje Monika Białach z ZTM w Lublinie.
Podległa prezydentowi miasta jednostka wydała zezwolenia 24 przewoźnikom komercyjnym. – Wykonują oni przewozy na liniach przebiegających przez Lublin oraz przez powiat lubelski i świdnicki, na takich trasach jak np. Lublin-Bychawa, Lublin-Bełżyce, Lublin-Chmielnik – wylicza Białach. Jak bardzo kurczy się sieć połączeń podmiejskich? – Dla tych przewoźników wydaliśmy 40 zezwoleń, z czego 15 połączeń zostało zawieszonych całkowicie, a 8 w sposób częściowy.