Restauracja zamieniła się w stołówkę i miejsce zabaw dla dzieci. W sali bankietowej działa magazyn, a pokoje zajęli uciekający przed rosyjską agresją Ukraińcy.
– To było spontaniczne. Uznaliśmy, że będziemy pomagać – mówią Alicja Brzozowska i Bartosz Tuszewski. Prywatnie siostra i brat, a zawodowo właściciele chełmskiego hotelu Duet. Jeszcze w połowie lutego na firmowym profilu na Facebooku zapraszali na ostatki i taneczne zakończenie karnawału. Impreza miała odbyć się w ostatnią sobotę. Kiedy w czwartek rozpoczął się rosyjski atak na Ukrainę, nikt o zabawie już nie myślał. Decyzja o tym, by udostępnić hotelowe pokoje uchodźcom była błyskawiczna. Przy ul. Hrubieszowskiej 54A w Chełmie powstało „prywatne centrum dowodzenia dobrem”.
– Goście zaczęli pojawiać się już pierwszego dnia konfliktu. Odkąd z Ukrainy przestano wypuszczać mężczyzn powyżej 18. roku życia, są to praktycznie same kobiety z dziećmi – mówi Bartosz Tuszewski. – Informacja o naszej działalności szybko rozeszła się w internecie. Dostajemy telefony z Polski, Ukrainy i nie tylko. Wszystkim przekazujemy, że jeśli znają kogoś, kto jest w potrzebie, to mogą go kierować do nas i my mu zawsze pomożemy. Niektórzy już przekraczając granicę wiedzą, że tu jadą.
W piątek zaapelowali o wsparcie w mediach społecznościowych.
– Napisaliśmy na Facebooku, że potrzebujemy trochę pościeli i materaców, bo mamy więcej gości, niż przypuszczaliśmy i odzew był niesamowity. Zaczęli przyjeżdżać ludzie, dziesiątki osób, ciężko było przejść – opowiada Alicja Brzozowska.
Dziś hotelowa restauracja jest stołówką. Właściwie na okrągło wydawane są ciepłe posiłki. Jest też miejsce, którym można przygotować jedzenie dla dzieci i kącik zabaw. W sali, w której dotychczas odbywały się wesela i konferencje, urządzony został magazyn. Jest wypełniony darami, które na bieżąco są przekazywane potrzebującym. Na wsparcie mogą liczyć także ci, dla których zabraknie miejsca w hotelowych pokojach.
– Jesteśmy małym hotelem, możemy pomieścić ok. 50 osób. Ale nawet jeśli nie dysponujemy wolnymi pokojami, to mamy bazę prywatnych osób, które zgłaszają się do nas, że mogą na przykład przyjąć u siebie trzyosobową rodzinę, udostępnić domek nad jeziorem, przetransportować kogoś lub pomóc w inny sposób – mówi pani Alicja.
Do współpracy w roli wolontariuszy zgłosili się lekarze, psychologowie i tłumacze, dzięki którym można zapewnić kompleksowe wsparcie. Z pomocą rzeczową ruszyli lokalni przedsiębiorcy, apteki i osoby prywatne.
– Kto co ma, to nam dostarcza. Chleb, wodę, pieczywo, materace… Przyjmujemy tak naprawdę wszystko, bo wszystko jest tym ludziom potrzebne – dodaje Brzozowska.
Właściciele hotelu dziś nie zarabiają. Na Facebooku ogłosili więc zbiórkę na pokrycie kosztów utrzymania obiektu. – Chodzi o opłaty za ogrzewanie, wodę, sprzątanie, pralnię. To koszty stałe, których nie unikniemy i musimy je ponosić niezależnie od tego czy zarabiamy czy nie – mówi pani Alicja.
Jak długo będą mogli pozwolić sobie na charytatywną działalność? – Teraz o tym nie myślimy. Na razie staramy się dotrzeć do wszystkich osób potrzebujących i robić to, co zaczęliśmy jak najlepiej – podsumowuje pan Bartosz.