Rozmowa z Władysławą Momot, która od 22 lat prowadzi na Rynku Wielkim w Zamościu swój kramik
- Że prowadzę działalność gospodarczą. Bo przecież ją prowadzę.
• Długo już tak?
- Ojej... dokładnie od 1985 roku, czyli już 22 rok. Kawał czasu.
• Skąd pomysł na taki biznes?
- Z przypadku. Nie miałam się czym zająć, a bardzo chciałam coś robić. Brat powiedział mi, że jego znajomy ma do sprzedania maszynę do waty cukrowej. Raz dwa dobiliśmy targu.
• I pracuje pani prawie ćwierć wieku na tym samym urządzeniu?
- A skąd. Kupiłam nową maszynę, nowocześniejszą. W starej wata się kładła dołem, w tej, pięknie unosi, wystarczy ją sprytnie nawinąć na patyk.
• Klienci są zadowoleni?
- Jeszcze jak. Największą furorę robię wśród turystów zagranicznych. Ostatnio byli młodzi Niemcy. Cała wycieczka kupiła po jednej wacie. Nie mogli się nadziwić, bo u nich to niespotykane. Wszyscy chwalą moją watę, że taka dobra, no i że duża, a za niewielkie pieniądze.
• Ale przez cały rok nie da się z tego żyć.
- No nie. Rozkładam się w maju, zwijam w sierpniu. Chyba że wrzesień jest ciepły... Ale nie żałuję. Wolny czas poświęcam rodzinie. Mam troje wnucząt. Odwiedzam je, kiedy tylko mogę.
• Długo jeszcze będzie pani tę swoją działalność prowadzić?
- No nie wiem. Może kilka lat. Później dam sobie spokój. To, wbrew pozorom, naprawdę ciężka i stresująca praca.