Kupili używany samochód, ale do domu nie dojechali, bo rozkraczył im się po drodze. Dzięki zdecydowanej postawie policji, parze warszawiaków udało się odzyskać pieniądze.
Paweł Gwizd wraz z sympatią pojechał na miejsce. – Właściciel przekonywał, że auto jest w idealnym stanie, że z żalem je oddaje, ale potrzebuje pieniędzy na ocieplenie domu – wspomina.
Zapłacili 18,5 tys. zł, podpisali umowę i ruszyli w drogę. Po przejechaniu 60 km samochód odmówił posłuszeństwa. – Dzwoniliśmy do poprzedniego właściciela, ale on się zapierał, że nigdy wcześniej nie miał z autem problemów – opowiada warszawianin.
Po godzinie samochód w końcu odpalił, a nowi właściciele pojechali nim prosto do autoryzowanego serwisu. – Okazało, że kupiliśmy wrak samochodu – informuje pan Paweł.
Pracownicy lubelskiego serwisu od razu poznali lagunę, bo dwa tygodnie wcześniej przeprowadzali w niej przegląd. Gdy 30-letni właściciel usłyszał wówczas, że naprawa elektroniki ma go kosztować 10 tys. zł oznajmił, że nie będzie reperował auta, tylko je sprzeda.
Warszawiacy natychmiast zadzwonili na policję.
– Nikt nas nie spławił, nie drwił z naszej głupoty, tylko zostaliśmy poproszeni o stawienie się na posterunku w Turobinie – opowiada Gwizd.
Tamtejsi funkcjonariusze wiedzieli już o całym zajściu. St. sierż. Grzegorz Kwiecień udał się zaraz do poprzedniego właściciela laguny, a jego kolega, sierż. Dariusz Snopek, podnosił zdołowaną parę na duchu.
Po 20 minutach Kwiecień wrócił na posterunek z 30-latkiem, który miał przy sobie 18,5 tys. złotych. W obecności funkcjonariuszy umowy kupna-sprzedaży zostały zniszczone, a para ze stolicy odzyskała swoje pieniądze.
Z postawy mundurowych z Turobina zadowoleni są ich przełożeni.
– W ten sposób buduje się zaufanie do policji – mówi Janusz Wójtowicz, rzecznik prasowy KWP w Lublinie, który otrzymał od warszawiaków list z podziękowaniami.
Właściciel laguny może spać spokojnie. Poszkodowani nie chcą, by ponosił konsekwencje. Ale ze zbyciem wadliwego samochodu na pewno będzie miał teraz kłopot.