Policyjna czujność to rzecz chwalebna. Łatwiej być jednak chwatem w biały dzień, niż uganiać się za bandziorami nocą np. po staromiejskich zaułkach.
Dworzec busów przy ul. Gminnej w Zamościu to prawdziwa zmora. Busiarze nieraz muszą dokonywać prawdziwych cudów, aby tam wjechać lub wyjechać, a podróżni, chłostani wiatrem, marzną na mrozie i mokną na deszczu. Na dworcu nie ma żadnych wiat, a o „przeczekaniu” we własnym aucie nie można nawet pomarzyć. Wielu doprowadza to do pasji.
– Czekam właśnie na ważną i ciężką przesyłkę – opowiadał nam przedwczoraj zmarznięty Jacek Patrykowski z Zamościa. – Ma przyjechać w busie z Lublina. Gdyby było tu jakieś miejsce postojowe, nie musiałbym taszczyć paczki kilkaset metrów.
W pobliżu dworca nie wyznaczono miejsc parkingowych dla podróżnych. Zdesperowani kierowcy wciskają jednak swoje samochody pomiędzy busy i gdzie tylko się da. Robią wielki błąd.
– Na takich delikwentów czatuje policja – złości się jeden z prywatnych przewoźników. – Podróżni może kombinują, ale... są do tego zmuszeni. Problem trzeba rozwiązać, a nie na nim żerować.
Na ostatniej sesji zamojskiej Rady Miejskiej o „nienormalnej” sytuacji na dworcu busów mówiła radna Elżbieta Kramarczuk. – Czekałam w nocy na córkę – opowiadała. – Postawiłam auto na pustawym dworcu. Lecz zaraz przyjechała policja i musiałam się ewakuować. Kilka dni temu moi znajomi mieli mniej szczęścia i dostali mandat. To nieciekawa sytuacja. Najbliższy parking oddalony jest o kilkaset metrów. Ten problem powinien zostać jak najszybciej rozwiązany przez spółdzielnię mieszkaniową. Postaram się o to.
Marek Soboń, członek zarządu SM im. Jana Zamoyskiego, twierdzi, że sprawy załatwić się „tak łatwo” nie da. – Spółdzielnia jest właścicielem tych gruntów i nie widzę powodów, aby odstępować ich część na miejski parking. Busiarze od nas ten dworzec wynajmują. Jeśli zechcą zapłacić za kilka miejsc parkingowych, wtedy o tym pomyślimy. Zresztą wielkiego kłopotu nie ma. Podróżni mogą stawiać auta na okolicznych... płatnych parkingach.
W poniedziałek na zamojski dworzec busów wybrał się nasz fotoreporter. Miał zrobić zdjęcia do tego artykułu. Traf chciał, że w kadrze znalazł się umundurowany policjant z teczką. Gdy zobaczył aparat, zrobił awanturę, spisał fotoreportera (wyjaśnił, że robi to „prewencyjnie”) oraz zmusił go do wykasowania zdjęć z cyfrowego aparatu. Co go tak rozjuszyło? Nie wiadomo. Pewnie wykonywał jakąś tajną misję i zapomniał się zakamuflować. Dlaczego jednak przeszkadza dziennikarzowi wykonywać swoje obowiązki? – Policjant ma prawo wylegitymować, kogo zechce – ucina Tomasz Halinowski, zastępujący wczoraj rzecznika zamojskiej policji. – Nie wiem, co tam zaszło, więc nie mogę się na ten temat wypowiadać.
Po więcej wyjaśnień odesłano nas do naczelnika wydziału prewencji. Ten był jednak wczoraj nieuchwytny.