Jan Zamoyski uwielbiał kobiety, ale kochał wyłącznie swoją żonę. Był wspaniałym ojcem dla córek, ale o polityce rozmawiał wyłącznie z... synem. Róża Zamoyska w mrocznych czasach PRL stworzyła ciepły, pełen miłości dom i wychowała dzieci tak, by nie skazić ich nienawiścią ani do systemu, który na 8 lat zamknął jej męża w więzieniu, ani do winnych temu ludzi.
Tego można było dowiedzieć się podczas spotkania z Elżbietą Daszewską, Marią Różą Ponińską, Gabrielą Bogusławską i Agnieszką Rożnowską, córkami Jana Zamoyskiego, ostatniego ordynata i jego żony. Wszystkie siostry Marcina Zamoyskiego, b. prezydenta Zamościa w piątek wraz z bratem uczestniczyły w oficjalnym odsłonięciu w Zamojskiej Alei Sław tablicy poświęconej Róży i Janowi Zamoyskim, a w sobotę opowiadały o swoim rodzinnym domu, a także odpowiadały na pytania zamościan.
Starsze córki mówiły o tym m.in. jak trudny dla rodziny był czas, gdy Jan Zamoyski przebywał w więzieniu (w latach 1949-1957), ale także moment, gdy z niego został wypuszczony i wrócił do domu.
– Jak zabierali tatę, zaczynałam czwartą klasę, kiedy do nas wrócił, byłam przed maturą. W pewnym sensie stanął przede mną obcy człowiek. Pamiętam moje przerażenie – mówiła Elżbieta Daszewska.
– Zewnętrznie był osobą jakby nieznajomą, dopiero gdy zaczął mówić "wrócił" nasz ojciec – opowiadała Maria Róża Ponińska.
Obie zapewniały, że pokonywanie nieśmiałości i nawiązanie z ojcem bliskości zajęło im jakiś czas. Ale się udało.
Inaczej wspominała ostatniego ordynata najmłodsza z córek, urodzona już długo po wojnie. W przeciwieństwie do swoich starszych sióstr nie uczęszczała do prywatnej szkoły prowadzonej przez zakonnice, ale do "zwyczajnej" publicznej podstawówki i podobno wśród koleżanek i kolegów z klasy do dziś słynne są "prywatki u Zamoyskiej".
– Mieliśmy adapter, spotykaliśmy się, żeby potańczyć. Rodzice czasami do nas wpadali i dawali nam "lekcje walca". Oboje lubili tańczyć. Byli starsi wiekiem od rodziców moich rówieśników, ale jednocześnie mentalnie dużo młodsi od nich – mówiła Agnieszka Rożnowska.
Przyznała, że ojciec był i jest dla niej nadal "wzorem mężczyzny niedoścignionego". Bo z jednej strony wyjątkowo inteligentny, światły, przystojny, a z drugiej bardzo rodzinny i ciepły. Podobno lubił gotować, kochał swoje dzieci i swoje wnuki, uwielbiał całą rodzinę zapraszać do siebie na obiady.
A jaka była Róża Zamoyska, która za pomoc dzieciom podczas II wojny światowej nazywano Aniołem Dobroci?
– Była społecznicą. Gdziekolwiek kogokolwiek potrzebowali, zaraz się zgłaszała, np. do komitetu rodzicielskiego. Mama była osobą otwartą i prostolinijną – mówiła Rożnowska.
– Im jestem starsza, tym większy mam podziw dla mojej matki – stwierdziła z kolei Gabriela Bogusławska. I opisała Różę Zamoyską jako osobę "ciepłą i rodzinną, a jednocześnie niesamowicie silną".
– Po wojnie, w tych trudnych czasach została sama z czwórką dzieci i stworzyła nam bezpieczny dom. I co najważniejsze nie zaszczepiła w nas nienawiści ani do systemu, ani ludzi. Dostaliśmy od niej taki zastrzyk bezpieczeństwa na całe życie – dodała Bogusławska.
Wszystkie córki ostatniego ordynata zapewniały, że nie mają z dzieciństwa żadnych złych wspomnień. A ich życie było pełne miłości rodziców. Wszystkie też przyznały, że odsłonięcie tablicy ich rodziców w Zamojskiej Alei Sław to dla nich ważne wydarzenie. Odbierają je jako świadectwo tego, że Zamość i zamościanie wciąż pamiętają Różę i Jana Zamoyskich.