Jedna toaleta na kilkadziesiąt osób – pacjentów i ich rodziców, przepełnione sale chorych, wąski korytarzyk z dostawkami. Do tego tłumy studentów, którzy przychodzą tam na zajęcia. – Wszystko w jednym miejscu. Czy tak powinna działać specjalistyczna placówka? – alarmują zdesperowani lekarze ze szpitala dziecięcego w Lublinie, w którym trwa remont.
To kolejny z serii naszych artykułów, w których obnażamy smutną prawdę o tym jak wygląda leczenie dzieci w szpitalach w województwie lubelskim. Tym razem rozmawialiśmy z medykami z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Lublinie.
Tutejsze oddziały pediatrii, endokrynologii i diabetologii dziecięcej oraz gastroenterologii dziecięcej ze względu na remont w szpitalu zostały przeniesione z piątego piętra na parter.
– To trwa już dwa lata. Funkcjonujemy w polowych warunkach, nie da się tak pracować i leczyć ciężko chorych dzieci. Mamy pacjentów w bardzo poważnym stanie m.in. po terapiach lekowych, a nawet próbach samobójczych, którzy powinni mieć odpowiednie warunki – oburza się jeden z lekarzy.
– Sale chorych są przepełnione, bo do szpitala trafiają tłumy pacjentów, z całego województwa. Niedawno z izby przyjęć mieliśmy nawet sugestię, żeby kłaść po dwoje dzieci na jednym łóżku, do czego oczywiście nie doszło. Na jednej sali leży czworo-pięcioro dzieci i ich rodzice. Wszyscy korzystają z jednej toalety, a to w sumie kilkadziesiąt osób – alarmuje nasz rozmówca.
Lekarze zwracają też uwagę, że pomieszczenia na parterze po oddziale rehabilitacji nie mają odpowiedniego wyposażenia. – Nie ma na przykład stałego dostępu tlenu, jeśli któryś z pacjentów wymagałby takiego wspomagania. Mamy zwykłe butle, które w razie potrzeby stawiamy obok pacjenta. Jest ich jednak za mało. Zdarzało się, że lekarz czasowo musiał odłączyć jednego pacjenta od tlenu, żeby podać innemu. Czy tak powinien działać szpital specjalistyczny? – denerwuje się nasz rozmówca.
Inna osoba, która widziała obecną sytuację na oddziale: – Zaraz przy wejściu na oddział stoi dostawka, na której leży jeden z pacjentów. Tuż obok kosze na śmieci i wydzielony mały kącik dla salowych. Kolejne dostawki z pacjentami stoją wzdłuż wąskiego korytarza, na którym ledwo mieszczą się obok siebie dwie osoby. A korzystają z niego dzieci, rodzice, lekarze, pielęgniarki, a także liczne grupy studentów, którzy przecież cały czas przychodzą do nas na zajęcia. Nie wiem jak w razie zagrożenia wyglądałaby ewakuacja w tak ciasnym miejscu.
Na tym jednak nie koniec. – Jeszcze do niedawna na korytarzu wisiała folia, za którą trwały prace remontowe. Tuż obok pacjentów. Po oddziale chodzą budowlańcy w kaskach – irytuje się nasz rozmówca. Dodaje: – Z braku miejsca na parterze, gabinet lekarski pediatrii, endokrynologii i diabetologii dziecięcej, aktualnie działa na trzecim piętrze. Budowę mamy tuż za oknem: wiercenie, kucie młotami pneumatycznymi, zsypywanie gruzu przez metalowy zsyp. Hałas jest nie do zniesienia. Kiedyś zmierzyliśmy natężenie, było na poziomie aż 115 decybeli.
Jak relacjonują medycy, dyrekcja nie reaguje, mimo że wielokrotnie interweniowali w tej sprawie.
– Problemy związane z przebudową szpitala są znane dyrekcji. Wszelkie zgłaszane uwagi, zarówno przez pracowników szpitala, jak i rodziców są na bieżąco przekazywane wykonawcy – twierdzi w przesłanym nam komentarzu Agnieszka Osińska, rzeczniczka Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Lublinie. Dodaje, że „niedogodności związane z przebudową szpitala są przejściowe”.
Medycy odpowiadają, że „niedogodności” o których mówi dyrekcja, to całkowity brak norm sanitarnych i bezpieczeństwa oraz realne zagrożenie zdrowia i życia pacjentów i pracowników.
– Pomimo trudnych warunków przyjmujemy wszystkich pacjentów wymagających hospitalizacji, jednocześnie informując rodziców o utrudnieniach – zapewnia na koniec rzeczniczka szpitala.