Musimy wypełniać stos papierów, ale dla pacjenta, na którym powinniśmy się skupić zostaje coraz mniej czasu – narzekają lekarze. Z najnowszego raportu NIK wynika, że papierologia zabiera medykom już jedną trzecią całej wizyty i ponad połowę teleporady
Zamiast poświęcić jak najwięcej czasu pacjentom, lekarze rodzinni, a także specjaliści w poradniach i pielęgniarki mają na głowie coraz więcej zadań administracyjnych – wskazują kontrolerzy NIK. Chodzi m.in. o sprawozdania statystyczne związane z realizacją umów z NFZ, rejestrację pacjentów oraz wypełnianie dokumentacji medycznej. Jak jednak podkreślają sami lekarze, to tylko wycinek tej długiej listy.
– Nie dość, że braki w kadrze medycznej są coraz bardziej dramatyczne, to jeszcze lekarze i pielęgniarki mają na głowie coraz więcej papierologii. To nie jest tylko dokumentacja medyczna pacjenta czy raporty dla NFZ, ale stos innych papierów. Chodzi na przykład o sprawozdania dotyczące wywozu odpadów medycznych czy opinie dotyczące potencjalnych rodziców adopcyjnych, które wydają lekarze rodzinni zamiast psychologów – zaznacza Leszek Buk, prezes Lubelskiej Izby Lekarskiej.
– Przez to zostaje coraz mniej czasu dla samego pacjenta, a to na nim powinien skupić się lekarz. Część zadań administracyjnych mieli przejąć statystycy medyczni, sekretarki medyczne czy rejestratorki. Niestety za tym pomysłem nie poszły żadne dodatkowe pieniądze, więc placówki medyczne rzadko takie osoby zatrudniają lub zatrudniają w ograniczonym wymiarze – dodaje Buk.
Z raportu NIK wynika, że już blisko jedna trzecia czasu wizyty zajmuje prowadzenie dokumentacji medycznej i wykonywanie czynności administracyjnych. Jeszcze gorzej jest w przypadku teleporady, która w połowie poświęcona jest takim zadaniom.
– To wpływa na spadek liczby porad, których moglibyśmy udzielić w ciągu dnia, bo przecież się nie rozdwoimy – podkreśla Tomasz Zieliński, lekarz rodzinny, prezes Lubelskiego Związku lekarzy Rodzinnych-Pracodawców. – A ilość zaświadczeń, jakie musimy wystawiać na życzenia różnych instytucji jak np. szkoły, przedszkola, urzędu pracy czy ZUS-u jest coraz bardziej problematyczna. Takim przykładem jest zaświadczenie o bardzo dobrym stanie zdrowia, którego wymagają np. szkoły wojskowe. Bardzo dobry stan zdrowia to pojęcie bardzo ogólne i to lekarz musi tracić czas na interpretację i zastanawiać się nad ewentualnymi czynnikami, które mogą dyskwalifikować ucznia – dodaje Zieliński.
Dyskusyjne są także zaświadczenia dla żłobków i przedszkoli. – Wydawanie takiego zaświadczenia jest bez sensu, bo lekarz może stwierdzić tylko w danym momencie czy dziecko jest zdrowe. Nie zagwarantujemy, że nadal będzie, kiedy idzie na drugi czy trzeci dzień do przedszkola – zwraca uwagę dr Zieliński.
Zdaniem lekarza, rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie płatnych zaświadczeń. – Jeśli konkretna instytucja żąda od pacjenta zaświadczenia, powinna za to zapłacić. Wówczas być może część z nich stwierdziłaby, że nie są one tak naprawdę potrzebne – uważa Zieliński. – Instytucje powinny mieć dostęp do elektronicznej dokumentacji pacjenta, żeby lekarz nie musiał w tym pośredniczyć. To też oszczędziłoby nasz czas – uważa lekarz.
W placówkach medycznych nie są też w pełni wykorzystywane rozwiązania informatyczne, które mogłyby usprawnić pracę medyków. Ponadto asystenci medyczni nie dostają uprawnień np. do wystawiania e-zwolnień, e-recept czy e-skierowań, a pielęgniarkom nie zleca się samodzielnej kontynuacji leczenia pacjenta (w stopniu, na jaki pozwalają im kwalifikacje).
Prezes LIL zaznacza, że coraz większe obciążenie papierologią to nie tylko problem lekarzy i pielęgniarek w poradniach specjalistycznych czy przychodniach POZ. – W szpitalach jest to samo. Dotyczy to chociażby raportów o stanie pacjenta. Rano wypełnia go jedna pielęgniarka, wieczorem druga, a w międzyczasie robi to jeszcze lekarz. W związku z tym, te informacje bardzo często się dublują, ale zaangażowane są w to aż trzy osoby – zwraca uwagę Leszek Buk.